Pudzian nie lubi jeździć samochodem!
Mariusz Pudzianowski, najsilniejszy człowiek świata, udzielił wywiadu dla tygodnika Moto Biznes.
Katarzyna Jakubiak: Wyobraża Pan sobie życie bez samochodu?
Mariusz Pudzianowski: Bardzo dużo podróżuję, szczególnie po Polsce, dlatego trudno byłoby mi wyobrazić sobie życie bez auta. Często bywam też w małych miejscowościach, do których dojechać np. autobusem to byłby prawdziwy koszmar.
K.J.: Czy w ogóle lubi Pan samochody?
M.P.: Lubię, jak każdy facet lubię dobre zabawki. Mam kilka, mogę się nimi „bawić” i cieszę się z tego.
*K.J.: Przez wiele lat jeździł Pan „maluchem”. *
M.P.: Tak, przez kilka lat. Wtedy nie było mnie jeszcze stać na coś lepszego, musiałem żyć według powiedzenia, że jak się nie ma czego się lubi, to się lubi, co się ma. Lubiłem go.
K. J.: Jak się Pan w nim mieścił?
M. P.: Musiałem. Wyznawałem zasadę, że lepiej najgorzej jechać, niż najlepiej iść...
K. J.: Jak czuje się Pan teraz, w luksusowym samochodzie, to jednak duża zmiana?
M. P.: To nie był taki skok. Nie przesiadłem się z „malucha” od razu do Mercedesa, tylko najpierw miałem Poloneza, Fiata, pięcioletniego Mercedesa 124 i dopiero później, później kupiłem sobie Mercedesa „S” klasy. Jak zaczęło mi się lepiej powodzić, mogłem pozwolić sobie na samochody mniej awaryjne. Przynajmniej w teorii są one mniej awaryjne, bo tak naprawdę z tym różnie bywa w praktyce.
K. J.: Pod jakimś względem brakuje Panu tego „poczciwego malucha”?
Każdy czas ma swoje prawa. Miałem wiele przygód związanych właśnie z „maluchem”. Muszę przyznać, że darzę go wielkim sentymentem.
K. J.: Proszę opowiedzieć chociaż jedną przygodę.
M. P.: Hmm, jakie z maluchem mogły być przygody? Oczywiście nie chciał odpalić, trzeba było go popchnąć albo...podnieść. Pamiętam, jak trzymałem malucha na kolanie i zakładem przewód, który po raz kolejny spadł z cewki. Jak pracowałem w Grodzisku Mazowieckim jako ratownik i zawsze, kiedy tam podjeżdżałem, ten przewód akurat mi spadał, więc kiedy podnosiłem auto wszyscy się śmiali, że Pudzian przyjechał i nosi malucha.
K. J.: Mercedesa też Pan tak nosi?
M. P.: Na szczęście nie mam z nim takich kłopotów, ale jeśli byłaby taka potrzeba... Chyba dałbym sobie radę...
K. J.: Nie wątpię… A jak reagują na Pana inni kierowcy? Budzi Pan respekt, a może wręcz strach?
M. P.: Różnie, ale miałem jeden zabawny przypadek. Mam przyciemnione szyby w samochodzie, więc nie widać, kto nim jedzie, a kiedyś zajechałem komuś drogę (nawet nie specjalnie) i zatrzymałem się na światłach. Nagle widzę w lusterku, że facet leci do mnie sprintem, otwiera mi drzwi i... tylko „O cholera! Przepraszam!” I tyle go widziałem...
K. J.: Czy zdarzyło się Panu użyć siły wobec kogoś, kto właśnie zachował się tak jak Pan?
M.P.: Nie. Jestem bardzo grzeczny! Nie wychodzę nawet z samochodu, „nie rzucam mięsem”, przyjmuję to spokojnie. Najwyżej stuknę kogoś w kuper, ale trudno. Takie jest życie.
K. J.: Jazda to dla mnie...
M.P.: Przyjemność...
A szybka jazda?
M.P.: Trochę brawura...
K. J.: A brawura?
M.P.: To już głupota!
K. J.: Nie jeździ Pan szybko?
M.P.: Jeżdżę, ale bezpiecznie. Tam gdzie można. Nigdy nie dociskam gazu, tam gdzie może się coś stać. Co innego płatna autostrada, a co innego trasa katowicka. Nigdy nie szarżuję!
K. J.: Kolejny Mercedes, to oznaka przywiązania do tej marki?
M.P.: Nie, nie jestem przywiązany do żadnej marki. Jeżdżę nim, ale lubię też Dżipy, Hammery, a nawet Fiaty Panda.
K. J.: Czym kieruje się Pan przy wyborze samochodu?
M.P.: Przede wszystkim celem, do jakiego ma mi służyć. Wiadomo, że do czego innego będę używał sportowy a do czego innego terenowy.
K. J.: Do jakiej kategorii przyjemności czy konieczności zaliczyłby Pan jazdę samochodem?
M.P.: Konieczności! Z całą pewnością, to nie jest dla mnie przyjemność. Teraz mam kierowcę i bardzo się z tego cieszę. Czasami nawet wolę zostawić samochód i pojechać pociągiem. Tak właśnie zrobiłem ostatnio, kiedy jechałem do Krakowa.
K. J.: Najprzyjemniejsze wspomnienie związane z samochodem?
M.P.: Najprzyjemniej wspominam czas, kiedy jeździłem maluchem. Kiedyś pojechaliśmy z kolegami do Międzyzdrojów, „maluch” był wypełniony po brzegi i nami i torbami, a w drodze powrotnej złapaliśmy dwa „kapcie”. Odkręciliśmy koła i poszliśmy do pobliskiej wsi. Chodziliśmy z tymi kołami od domu do domu i w końcu oddaliśmy tę nową oponę za jakiś stary kawałek gumy, ale nie mieliśmy innego wyjścia. Była trzecia nad ranem i musieliśmy dojechać na miejsce. Mimo wszystko wspominam tę przygodę bardzo miło.
K. J.: Z kim nigdy nie wsiadłby Pan do samochodu?
M.P.: Z pijanym.
K. J.: Sam, nigdy nie wsiadł Pan po kieliszku?
M.P.: Nigdy! I nigdy nie wsiądę.
K. J.: Czego najbardziej boi się Pan jako kierowca?
M.P.: Że po jakimś wypadku zostanę kaleką i ktoś będzie musiał się mną opiekować.
K. J.: Co zawsze wozi Pan ze sobą?
M.P.: Co wożę? Nic nie wożę. Nie lubię wszelkich gadżetów, amuletów. Dla mnie auto jest narzędziem pracy.
K. J.: Czego słucha Pan podczas jazdy?
M.P.: POP, Dance, ostatnio słucham „Pudzian Band” zespołu mojego brata który lada dzień wyda swoją płytą.
K. J.: A nie muzyki „Tańca z Gwiazdami”?
M.P.: O nie! Po siedmiu godzinach treningów codziennie mam jej przesyt.
K. J.: Dobrze, że nie żywi Pan takich uczuć do kobiet, z nimi też Pan przecież ćwiczy... Właśnie, kobieta za kierownicą to...
M.P.: Czasami dobry kierowca, a czasami fajtłapa. Nie można tak uogólniać, chociaż statystki potwierdzają, że kobiety są jednak trochę gorszymi kierowcami.
K. J.: A ja za kierownicą...
M.P.: Nie wiem, chyba nie ma dobrych kierowców. Nawet rajdowcy, którzy jeżdżą przecież zawodowo lądują czasem na drzewach. Staram się być zawsze rozważny, bo w grę wchodzi życie i to nie tylko moje. Chociaż bywam rozkojarzony...przywaliłem w słupek na parkingu. A był tylko jeden na ogromnym parkingu.
*K. J.: Czego życzyłby Pan innym kierowcom? *
M.P.: Gumowych drzew.
wydanie internetowe: www.motobiznes.pl