Przyjmiesz mandat bez zdjęcia - oskarżą cię o składanie fałszywych zeznań
Liczba fotoradarów wciąż rośnie, a właściciel przyłapanego na przekroczeniu prędkości samochodu nie zawsze ma możliwość obejrzeć zdjęcie, będące dowodem w sprawie. Jeśli mimo to godzi się na przyjęcie mandatu, ryzykuje. Może być oskarżony o składanie fałszywych zeznań.
Ta historia wydarzyła się naprawdę, a przytacza ją „Dziennik Gazeta Prawna”. Bohaterką jest właścicielka samochodu, która otrzymała od warszawskiej straży miejskiej przesyłkę, zawiadamiającą o popełnieniu wykroczenia. Karę za przekroczenie dozwolonej prędkości określono na 200 złotych mandatu i 6 punktów karnych. List nie zwierał zdjęcia, a jedynie druki, które dawały możliwość przyznania się do winy, wskazania odpowiedzialnego za wykroczenie lub odmowę przyjęcia mandatu, co wiąże się z wejściem na drogę sądową. Kobieta skorzystała z pierwszej spośród wymienionych opcji. Wzięła winę na siebie, zapłaciła mandat i zapomniała o sprawie. Straż miejska wciąż miała ją jednak w pamięci.
Po dwóch miesiącach feralna posiadaczka samochodu otrzymała kolejny list od straży miejskiej, informuje „Dziennik Gazeta Prawna”. Tym razem w kopercie znajdowała się fotografia dokumentująca całe zajście. Wystarczyło jedno spojrzenie, by stwierdzić, że za za kierownicą samochodu siedział mężczyzna. Kobieta została oskarżona o składanie fałszywych zeznań, a to poważny zarzut z kodeksu karnego, za który grozi do 3 lat więzienia.
Warszawska straż miejska tłumaczy, że sprawa wypłynęła, ponieważ mandaty są wyrywkowo weryfikowane, by zmniejszyć skalę handlu punktami. Dlaczego więc funkcjonariusze wysyłają listy bez fotografii i umożliwiają korespondencyjne przyznanie się do winy? Okazuje się, że mundurowi szukają w ten sposób oszczędności. Funkcjonujące w Polsce, złe przepisy, nie nakazują służbom zawiadującym fotoradarami jednego sposobu zawiadamiania o wykroczeniach. Mundurowi mogą wysyłać zdjęcia będące dowodami w sprawach, ale nie muszą tego robić. Skutek takiej regulacji jest łatwy do przewidzenia - wiele straży miejskich oraz Inspektorat Transportu Drogowego, który zajmuje się stacjonarnymi fotoradarami, woli oszczędzać i nie wysyła zdjęć.
Jeśli samochód używany jest przez większą liczbę członków rodziny, to, kto prowadził pojazd w momencie popełnienia wykroczenia, nie jest - przynajmniej z punktu widzenia właściciela auta – najważniejsze. W końcu pieniądze na mandat i tak uszczuplą wspólny budżet. Wiele osób woli więc zaoszczędzić czas potrzebny na wizytę w siedzibie straży miejskiej i wziąć winę na siebie. Nie podejrzewają oni, że w ten sposób mogą wpaść w poważne tarapaty.
Polscy kierowcy przyzwyczaili się już do bubli prawnych i nieprzychylnego im działania wszelkich służb. Godzenie się na każdy mandat jest jednak, jak widać, nie tylko stratą pieniędzy, ale i ryzykowaniem poważnych konsekwencji. Lepiej więc sprawdzić zdjęcie z fotoradaru straży miejskiej. Może okaże się, że na fotografii nie w pełni widoczna jest tablica rejestracyjna lub jest tam więcej niż jedno auto, co pomoże nam w uniknięciu mandatu.
Źródło: Dziennik Gazeta Prawna
tb, moto.wp.pl