Prawdziwe kłamstwa giełdowych handlarzy
„Wiosna, ach to ty” - śpiewał Marek Grechuta. To czas, gdy kwiaty kwitną, zwierzęta budzą się z zimowego snu, wszystkie drzewa się zielenią, ptaki wracają nad Wisłę, a w narodzie znikają szare komórki.
Ilości głupot, jakie można usłyszeć w niedzielne przedpołudnie na giełdzie samochodowej, a przy tym min zachwyconych słuchaczy, nie uświadczymy nigdzie indziej. Najdziwniejsze jednak, że owi słuchacze nie wydają się być „ćwierćinteligentami”, których jedynym kontaktem ze światem są telewizyjne telenowele. Tymczasem, bezgraniczna wiara w wypowiadane kłamstwa jest przerażająca.
Zachód, to bogactwo
Wydawać się może, że otwarcie granic pięć lat temu i ogromna emigracja zarobkowa sprawiły, że nasi rodacy znają już życie na Zachodzie. Słuchając niektórych, giełdowych handlarzy, oferujących sprowadzone samochody i lansujących się na fachowców od życia za granicami, można dojść do wniosku, że wszyscy odwiedzający giełdy samochodowe zatrzymali się na etapie oglądania amerykańskiego serialu Dynastia.
Słuchając spostrzeżeń niektórych handlarzy, można się dowiedzieć, że za zachodnią granicą każdy ma pod domem po kilka samochodów i używa ich zależnie od konieczności: podjazdu do pracy, do miasta i na wycieczki. Oczywiście, są ludzie, których stać na zakup kilku samochodów, ale przecież również w Polsce są ludzie, posiadający własne samoloty. Prawda jest taka, że na Zachodzie niewielu kupuje samochody, aby - jak w Polsce - błyszczeć przed sąsiadami. Tam samochód jest środkiem transportu i ma jeździć, a nie stać w garażu.
Rzadko spotykane jest zatem, by ktoś miał jeden samochód do pracy, drugi do miasta, trzeci na ryby, a czwarty do teatru. Podobnie jest z opowieściami o żonie, której dane auto służyło tylko do przejazdów do pobliskiego sklepu i po dzieci do szkoły, powinny wzbudzić naszą nieufność. Kobiety siedzące w domu, jako matki i żony, to raczej rzadkość. Nie dały się tak zaszufladkować i częściej są aktywnymi pracownikami, niż gospodyniami domowymi.
Emeryt prawie nie używał samochodu
To najczęściej powtarzana na giełdach historia. Oczywiście, jest to możliwe, bo sam w 1992 roku kupiłem w Brukseli Opla Recorda od sześćdziesięcioletniego mężczyzny, który przez sześć lat pokonał nim 68 tys. km. Jednak, w ciągu tych kilkunastu lat Belgia zmieniła się nie do poznania i dzisiaj trudno byłoby znaleźć taką osobę. Ponadto, obecnie są inne samochody i czy to się handlarzom podoba czy nie, emeryci nie jeżdżą powszechnie Mercedesami E, BMW5, Passatami, czy Oplami Vectra. Wystarczy uruchomić szare komórki, aby zauważyć że Niemiecki emeryt, zamiast kupować BMW 5, kupi dobrze wyposażone Polo, a gotówkę która pozostanie, przeznaczy na wycieczki po świecie. Ponadto, mały samochód pali mniej, a dla jednego lub dwojga w zupełności wystarczy.
Przebieg minimalny
Wystarczy choć raz wyjechać z kraju, by dojść do wniosku, że za granicą kierowcy jeżdżą na dłuższych odcinkach. Kupowane tam pojazdy zazwyczaj mają duże przebiegi. Wprawdzie drogi są o niebo lepsze, ale fakt pozostaje faktem, przebieg musi być znaczny. Tymczasem handlarze kupujący za granicą potrafią „odmłodzić” pojazd o 150-200 tys. km. Ponieważ dobre drogi nie wpływają na uszkodzenia karoserii, taka „korekta licznika” nie jest wizualnie zauważalna. A na giełdzie ludzie aż mlaskają z radości, widząc przebieg wskazujący na użytkowanie samochodu po 12 tys. km rocznie.
Duży przebieg to nie tylko zużycie silnika. To także zużycie łożysk, skrzyni biegów, itd. Dlatego kupowanie samochodu sprowadzonego zawsze jest loterią. Aby tego uniknąć, kupujmy tylko wersje jeżdżące w Polsce od co najmniej sześciu miesięcy. Ten czas wystarczy, aby wszystko co w samochodzie powinno zostać wymienione, uległo zużyciu lub zniszczeniu, wskazującemu na koniczność wymiany - albo zostało już wymienione. Pamiętajmy, że zakup samochodu sprowadzonego za 15 000 zł i dołożenie opłat, a w ciągu roku jeszcze 5 000 zł na naprawy jest droższe, niż zakup samochodu zarejestrowanego za 18 000 zł i nie dołożenie ani grosza.
Wprawdzie na samym początku zapłacimy więcej, ale wiadomo - Polak na matematyce się zna i wie, co się bardziej opłaca. Niestety, po roku wyjdzie mu drożej.
„Fachowcy” mają znajomości
To najbardziej niezrozumiały aspekt giełdowej hipnozy. Samochody eksploatowane na zachodzie mają róże ceny, zależne od stanu technicznego i przebiegu. Wystarczy w Polsce „skorygować przebieg”, aby cena samochodu była niższa, niż w Niemczech. Za każdym razem handlarz, oferujący taką „okazję” na obcych numerach twierdzi, że ma „tam” znajomości. Popatrzcie na tego fachowca, mówiącego kiepsko po polsku i pomyślcie, jakie on może mieć znajomości. A czy ktoś z Was ma jakieś „znajomości” w Polsce. Oczywiście, są osoby mające układy z towarzystwami ubezpieczeniowymi i firmami, wymieniającymi park samochodowy. Jednak pojazdy te są zawsze gorsze, niż oferowane na giełdzie, używane „ideały”.
Bujdy handlarzy celnie wypunktował jeden z przeglądających strony WP internautów: „Brakuje tylko stwierdzenia, że głupi Niemiec oddał mądremu Polakowi samochód za 50 % ceny”. Nie bądźmy naiwni.