Powrót do przeszłości - Mercedes-Benz 450 SLC
Klasycznie stylizowane nadwozie o długości niemal 5 metrów, smukła maska, stanowiąca niemal 1/3 pojazdu i niezbyt obszerne wnętrze... Dziś takich aut już się nie produkuje. Na szczęście wciąż możemy je zobaczyć - i to nie tylko w muzeach, ale i na wyścigowych trasach!
Prezentowany Mercedes 450 SLC 5.0 liczy 26 lat. Mimo zaawansowanego wieku jest w świetnej kondycji, co potwierdza nie tylko idealny stan nadwozia - najlepszym dowodem jest udział w większości wyścigów górskich sezonu 2004 bez najmniejszej nawet awarii.
W ostatnim raporcie niezawodności Mercedesy zajęły dwukrotnie drugie miejsce - drugie i drugie od końca. Skłania to do refleksji na temat obiegowej opinii o wytrzymałości i niezawodności stuttgarckich aut. Sportowe coupe dowodzi, że starsze pojazdy z trójramienną gwiazdą na masce są rzeczywiście "niezniszczalne".
Obecnie produkowane samochody mają silniki, które przy spokojnej eksploatacji są w stanie osiągnąć przebiegi ok. 200 tys. km, a następnie kwalifikują się do remontu. Pięciolitrowa "maszynownia" ukryta pod maską prezentowanego pojazdu pokonała ponad 212 tys. km i nic nie wskazuje na to, by szybko musiała zostać poddana remontowi. Trzeba pamiętać, że mówimy o samochodzie używanym do wyczynowej jazdy! Co prawda nie był od nowości eksploatowany w sporcie, jednak niewiele silników o tak imponującym przebiegu podołałoby trudom sportowej jazdy. Niespotykanym w nowszych pojazdach rozwiązaniem jest mechaniczny wtrysk paliwa, który niestety utrudnia tuning jednostki napędowej.
Pięciolitrowy, ośmiocylindrowy silnik nie jest wysiloną konstrukcją, więc wysoki moment obrotowy (404 Nm) jest dostępny już przy niskich obrotach. Z tego powodu nawet podczas wyścigów silnik "kręci" się jedynie do 4500 obr/min. Niecodzienna jest również automatyczna skrzynia biegów. Posiada zaledwie trzy biegi, więc aby samochód był - jak przystało na maszynę o sportowych aspiracjach - szybki, producent musiał zastosować bardzo "długie" przełożenia. Na "jedynce" 450 SLC może rozpędzić się do 110 km/h, na "dwójce" aż do 180 km/h, a na "trójce" prędkość zbliża się do 220 km/h.
Zawieszenie, mimo zastosowania twardszych sprężyn, nie dorównuje możliwościom silnika. Przy wysokich prędkościach pojazd staje się nadsterowny, jednak spory rozstaw osi ułatwia nieco kontrowanie uślizgów tylnych kół.
Właściciel twierdzi, że hamulce pojazdu mogłyby być nieco skuteczniejsze. Tarcze hamulcowe są stosunkowo niewielkie, ponieważ musiały być dostosowane do seryjnych 14-calowych felg. Sprawia to, że podczas częstego hamowania płyn hamulcowy mocno się rozgrzewa i może dojść do jego zagotowania. Oczywiście istnieje możliwość zastosowania wydajniejszych elementów, jednak właścicielowi zależy, aby pojazd w możliwie dużym stopniu był zbliżony do rajdowych odpowiedników z lat 70 ubiegłego wieku.
Dla sportowego samochodu niezwykle ważny jest stosunek masy do mocy. Aby go poprawić, z pojazdu usunięto klimatyzację, fabryczne radio wraz z głośnikami, centralny zamek i elektryczne podnośniki szyb. Klatka bezpieczeństwa również nie jest rozbudowana, co pozwoliło zaoszczędzić kilka kilogramów. Na szczęście solidna konstrukcja pojazdu daje spore poczucie bezpieczeństwa.
Choć Mercedes uchodzi za jedną z najdroższych marek w eksploatacji, prezentowany pojazd udowadnia, że jest to nieco krzywdząca opinia. Części są dostępne za niewygórowane sumy, ponieważ większość z nich była stosowana w tańszych i bardziej popularnych autach koncernu Mercedesa. Nawet potężny silnik można kupić za ok. 5.000 PLN. Niestety elementy charakterystyczne jedynie dla modelu 450 SLC 5.0 są drogie - wykonana z aluminium maska kosztuje ponad 10.000 PLN.
Zakup i przygotowanie pojazdu do udziału w wyścigach pochłonęły 10 tys. euro. Na pierwszy rzut oka może wydawać się to dużą sumą, jednak w porównaniu do współczesnych aut wypada korzystnie. Dość powiedzieć, że przygotowanie Seicento wyposażonego we wszystkie dodatki i możliwe usprawnienia może wynieść niemal dwa razy więcej. Jednak Mercedes 450 SLC 5.0 oferuje coś, czego nie można otrzymać za pieniądze - historię. W niemal identycznym pojeździe Sobiesław Zasada zajął drugie miejsce w liczącym 30 tys. km rajdzie Vuelta a la America del Sur, a Mistrz Świata - Bjorn Waldegaard wygrał rajd Safari, do dziś uchodzący za jedną z najtrudniejszych imprez w rajdowym kalendarzu.
tekst: Łukasz Szewczyk