Polska rajem dla pijanych kierowców?
Właściwie nie ma miesiąca, by przez ogólnopolskie media nie przewinęła się informacja o śmiertelnym wypadku spowodowanym przez pijanego kierowcę. Dlaczego tak się dzieje, mimo, że za prowadzenie samochodu w stanie upojenia alkoholowego grozi aż 12 lat więzienia? Rzecz nie w tym, że przewidziane przez prawo kary są zbyt niskie, ale w tym, że polski wymiar sprawiedliwości nie potrafi, albo nie chce ich egzekwować. Nie bez znaczenia jest też nasza kultura drogowa, a raczej jej brak.
Przypadków tragicznych wypadków spowodowanych przez pijanych kierowców było w 2013 roku aż nadto. Finałem sylwestrowej zabawy dla niejednego zmotoryzowanego było zajęcie miejsca za kierownicą. Tragicznie skończyło się to w Kamieniu Pomorskim, gdzie w wyniku potrącenia przez rozpędzone BMW prowadzone przez pijanego 26-latka zginęło sześć osób. W Wielkopolsce tuż po północy pijany mężczyzna popisywał się swoimi umiejętnościami, kręcąc „bączki”. Zginęła pięcioletnia dziewczynka, a kierowca miał ponad dwa promile alkoholu we krwi. W Warszawie pijany 42-latek potrącił na pasach młodego mężczyznę i uciekał przed policją ulicami miasta. W listopadzie w Grzawie w takim zdarzeniu zginęło dwoje nastolatków, w październiku podobny dramat rozegrał się na łódzkim przejściu dla pieszych - zginęły dwie osoby, a w czerwcu, również w Łodzi, uciekający przed policją pijany kierowca śmiertelnie potrącił kobietę idącą z dziecięcym wózkiem. To tylko niektóre z przypadków. Skala zjawiska jest ogromna. W czasie Świąt Bożego
Narodzenia policja przyłapała blisko sześciuset nietrzeźwych kierujących, a w andrzejkowy weekend było ich ponad tysiąc.
Przepisy przewidują surowe kary dla tych, którzy jadąc pod wpływem alkoholu spowodują wypadek. Jeśli w wyniku zdarzenia śmierć poniesie więcej osób i zostanie ono zakwalifikowane jako wywołanie katastrofy w ruchu lądowym, sprawca może trafić do więzienia na 15 lat, jeśli zajście zostanie sklasyfikowane jako wypadek skutkujący śmiercią lub ciężkim kalectwem, kierowcę może czekać 12 lat pozbawienia wolności oraz dożywotni zakaz prowadzenia samochodu. Problem jednak w tym, że polskie sądy niechętnie wymierzają surowe kary, a sprawcy mają sposoby na to, by oddalić ich widmo.
Jak informuje Janusz Popiel, prezes Stowarzyszenia Pomocy Poszkodowanym w Wypadkach, w 2012 r. sądy I instancji skazały 226 kierowców za spowodowanie po pijanemu wypadku, którego skutkiem była śmierć lub ciężkie kalectwo. Spośród nich 213 skazano na karę pozbawienia wolności, ale wobec 73 osób karę tę orzeczono w zawieszeniu. - Czyli 73 osoby, które pod wpływem alkoholu były sprawcą czyjejś śmierci lub kalectwa tak naprawdę nie poniosły żadnych konsekwencji tego czynu. To znaczy, że taka osoba może się śmiać z wymiaru sprawiedliwości - uważa Popiel. - Na karę pozbawienia wolności powyżej ośmiu lat w 2012 r. skazane zostały tylko cztery osoby, które zabrały komuś życie lub uczyniły kogoś kaleką pod wpływem alkoholu, wobec 113 osób karę pozbawienia wolności orzeczono poniżej dwóch lat, a wobec siedmiu osób orzeczono jedynie karę grzywny samoistnej - powiedział szef Stowarzyszenia. Co więcej, w wielu przypadkach sąd zapomniał o zastosowaniu długoletniego lub dożywotniego zakazu prowadzenia samochodu.
Kierowcy, którzy zostali przyłapani na jeździe pod wpływem alkoholu, albo na spowodowaniu kolizji, potrafią również unikać sprawiedliwości lub odwlekać konsekwencje swoich czynów. Wystarczy odwołać się od wyroku sądu pierwszej instancji. Tak właśnie uczyniła 31-letnia kobieta, która w grudniu 2013 roku z ogromną prędkością wjechała na jedno z rond w centrum Warszawy, zderzyła się z innym samochodem i wpadła na schody przejścia podziemnego. Kierująca w sierpniu 2013 roku została przyłapana przez policję na prowadzeniu pod wpływem alkoholu. Miała ponad 0,5 prom. tej substancji we krwi, co kwalifikowane jest jako przestępstwo. Kobiecie odebrano prawo jazdy i zakazano prowadzenia samochodu, jednak odwołała się ona od wyroku, a że był on nieprawomocny, zgodnie z prawem mogła korzystać z samochodu do czasu rozstrzygnięcia się sprawy.
Odwołanie od wyroku nie zawsze jest potrzebne, by po zatrzymaniu przez policję na jeździe po pijanemu znów usiąść za kierownicę. Słabość mechanizmu polskiego wymiaru sprawiedliwości dobitnie obnażył w 2012 roku przypadek z Sokołowa Podlaskiego. Był wrześniowy wtorek, gdy czarne Renault Megane uderzyło w ścianę budynku stacji transformatorowej. Mężczyzna, którego znaleziono za kierownicą samochodu, miał 2,4 prom. alkoholu we krwi. 59-latek trafił do aresztu, a samochód na policyjny parking. Niebawem z depozytu samochód odebrał upoważniony do tego mężczyzna, a zatrzymany przez mundurowych kierowca został odesłany do domu, gdyż był zbyt pijany, by usłyszeć prokuratorskie zarzuty, a wcześniej nie był karany, więc nie zdecydowano się na jego tymczasowe aresztowanie. Rankiem następnego dnia 59-latek ponownie usiadł za kierownicą swojego Renault. Tym razem wyprzedzając uderzył w rowerzystę, który nie przeżył kolizji.
Wypadki z udziałem pijanych kierowców wciąż będą się zdarzać, a ich liczba nie zmaleje, dopóki wymiar sprawiedliwości nie znajdzie sposobu na skuteczne i szybkie karanie takich przestępców. Wiele musi zmienić się również w polskiej mentalności. W końcu osoby, które wsiadają za kierownicę po spożyciu alkoholu zazwyczaj nie piją w samotności, a mimo to nikt nie powstrzymuje ich przed krokiem, który może kosztować życie innych uczestników ruchu.
Źródło: Policja, PAP
tb/sj/tb, moto.wp.pl