Polak mądry po szkodzie - byle jak, byle tanio
Rozsądek podpowiada, że kupując auto o przebiegu kilkudziesięciu (a tak naprawdę kilkuset) tysięcy kilometrów, najważniejszy będzie stan techniczny. Takie rozumowanie pozwala uniknąć późniejszych rozczarowań i dodatkowych opłat, które wynikną z konieczności napraw. Praktyka pokazuje jednak, że podczas zakupu nad rozsądkiem górę bierze chciwość.
Zainteresowanie pojazdami kupowanymi w salonach i eksploatowanych od początku w Polsce, które mają udokumentowany przebieg jest minimalne. Powodem tego jest gorsze wyposażenie. Największą popularnością nabywców cieszą się oferty nie najlepsze, ale najtańsze. Często nawet to, że w książce serwisowej widnieją pieczątki z Berlina, pomimo iż właściciel auta mieszkał w Dortmundzie, nie wzbudza podejrzeń u nabywcy. Dlaczego? Bo najbardziej liczy się cena.
Według tego kryterium największą szansę na nowego nabywcę, mają „rozbitki” remontowane po stłuczkach i wersje sprowadzone z ogromnym (przynajmniej, jeszcze przed granicą) przebiegiem. Niższa cena modelu uszkodzonego (problem dotyczy także modeli eksploatowanych już w naszym kraju, które miały wypadek po rejestracji) jest efektem „rozdziału kosztów sprzedaży”. Część wartości pojazdu wypłaca bowiem właścicielowi ubezpieczyciel, a część - nabywca rozbitego wraku. Taki nabywca (z reguły firma zajmująca się odsprzedażą) remontuje model po minimalnych kosztach, a po pracach blacharskich i lakierniczych jest on prawie idealny i dużo tańszy, niż wersja nie rozbita.
Warto zwrócić uwagę na stan techniczny remontowanych „rozbitków”. Wprawdzie osoby przywożące modele zza granicy twierdzą, że na ich lawetach są auta idealne, ale prawda jest nieco inna. Samochód będzie po remoncie prawie jak nowy, jeżeli miał tylko drobną stłuczkę. Oglądając jadące na lawetach samochody raczej trudno podejrzewać, że którykolwiek z nich, jest tylko po lekkich stłuczkach. Rozbite lampy, uszkodzone zderzaki i porysowany dach są tylko marzeniem. Z reguły widoczne są uszkodzenia wskazujące na zniszczenie struktury podłogi, słupków bocznych lub ściany grodziowej.
Dla osób dla których technika jest zagadnieniem zupełne obcym, przemawiającym może być przykład z życia codziennego. Jeżeli chcemy rozerwać metalowy drut, należy go zginać w tym samym miejscu. Wówczas straci plastyczność i pęknie. Jednak, jeszcze przed pęknięciem będzie mieć kształt „normalnego” drutu. Podobnie jest z blachami w konstrukcji nadwozia. Pogięte można prostować młotkiem lub nagrzewać palnikiem, jednak struktura jest już osłabiona. Jeżeli robota blacharska została przykryta ładnym lakierem, to naprawdę nikt nie jest w stanie stwierdzić czy model jest jeszcze cokolwiek wart.
Dopiero jazda na dystansie kilkudziesięciu kilometrów i praca karoserii pokażą na ile uszkodzenie i naprawa naruszyły strukturę. Oczywiście, wady te najmocniej i najdotkliwiej ujawnią się podczas wypadku, a ostatnie tygodnie i statystyki wypadków na drogach dobitnie pokazują ile naprawdę są warte „stare ideały”, którymi „szpanują” małolaty.
Jak wiadomo w Polsce wycofano się z wprowadzenia podatku ekologicznego, mającego ograniczyć „czyszczenie Zachodu”. Tym samym pokazaliśmy, że jesteśmy śmietnikiem Europy, na który można wywieźć wszystko, co nie ma prawa znaleźć się na bezpieczniejszych, zachodnich drogach.
Samochód z naprawianą konstrukcją nośną zawsze jest niebezpieczny dla otoczenia. Efektem może być utrata stateczności kierunkowej w najmniej pożądanym miejscu i uderzenie w drzewo lub ścianę. Kierowców jeżdżących autami z drugiej ręki nie martwi to tak długo, jak długo im samym nie przydarzy się z tej właśnie przyczyny podobny wypadek. Nie nasze pieniądze, nie nasz problem. Dopiero, gdy ładnie wyglądający, wyremontowany samochód uderzy w przystanek autobusowy na którym stoją ludzie, społeczeństwo zastanawia się, kto pozwolił na sprowadzenie takiego wraku.
Warto też zauważyć, że towarzystwa ubezpieczeniowe wypłacają znaczne kwoty właścicielom sprowadzonych, starych wraków. Wysokie wypłaty, to równocześnie stałe podwyższanie składek, które opłacają nie tylko ci, którzy chcą mieć tańszy samochód. Zahamowanie napływu porozbijanych i wiekowych samochodów, globalnie nie jest posunięciem negatywnym. Oburzą się na to miłośnicy zwożonego złomu, którzy już kilkakrotnie blokowali granicę, gdy tylko wprowadzane były zakazy chroniące nasz rynek.
Szkoda że od chwili wejścia Polski do UE w majestacie prawa trwa partyzantka z przywozem rozbitków i „wiekowych ideałów”. Polacy nie przestali być narodem, który stare telewizory, lodówki i meble porzuca w rowach i na skraju lasu. Co więcej - Polska stała się dla cywilizowanej Europy takim skrajem lasu, na którym wszystko można wyrzucić. Od nas jednak nikt już tego złomu nie zabierze.
Bogusław Korzeniowski