Polacy zwolnili - to efekt twardego prawa?
Właściwie wszyscy powinniśmy się cieszyć. Polscy kierowcy zwalniają w terenie zabudowanym, a to oznacza wzrost bezpieczeństwa dla najbardziej bezbronnych, niechronionych uczestników ruchu. Czy jednak do osiągnięcia takiego efektu potrzebne było wprowadzenie restrykcyjnych przepisów?
W ciągu ostatniego roku wiele zmieniło się na polskich drogach. Nie, nie chodzi tu o oddanie do użytku tysięcy kilometrów bezpiecznych i darmowych tras ekspresowych, ale o prawo, które dotyczy kierowców. Wiosną 2014 roku komendant główny policji zalecił funkcjonariuszom częstsze sięganie po niemal zapomniany środek dyscyplinujący kierowców - zatrzymywanie prawa jazdy - w razie spostrzeżenia rażących naruszeń przepisów. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Tylko w maju 2014 roku mundurowi zatrzymali tyle dokumentów, ile w całym roku 2013. Choć ostatecznie o zatrzymaniu lub zwróceniu prawa jazdy decydował sąd, groźba okazała się skuteczna i zachęciła polityków do dalszych działań. Obecnie przepisy mówią, że w razie przekroczenie dozwolonej prędkości w terenie zabudowanym o więcej niż 50 km/h policjant - oprócz wręczenia mandatu - obligatoryjnie zatrzymuje prawo jazdy. Wszystko odbywa się bez udziału sądu i nie ma tu znaczenia fakt, że ukarany potrzebuje dokumentu, by wykonywać swoją pracę.
Po trzech tygodniach od wprowadzenia zmian policja odtrąbiła sukces. Podczas czerwcowego długiego weekendu było bezpieczniej niż wcześniej. Mimo pięknej pogody, która zachęciła rzesze Polaków do opuszczenia domów, doszło do 444 wypadków, w których zginęło 46 osób, a 533 zostały ranne. Czy to rzeczywiście dobry wynik? Wszystko zależy od porównania. Jeśli dane z tego roku zestawimy z tymi z 2014 - 465 wypadków, 46 zabitych i 577 rannych - okaże się, że spektakularnej poprawy nie ma. Jeśli jednak sięgniemy do roku 2011 - 525 wypadków, 71 zabitych i 650 rannych - nabierzemy przekonania, że jest o wiele lepiej. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że od 2011 roku oddano do użytku wiele kilometrów autostrad, a park samochodów użytkowanych przez naszych zmotoryzowanych stał się nowszy, a co za tym idzie bezpieczniejszy.
By ocenić skuteczność nowych przepisów, wystarczy wybrać się na przejażdżkę drogami krajowymi. Prowadzą one często przez teren zabudowany, a korzystającym z nich kierowców zazwyczaj się spieszy. Da się zauważyć, że o ile kierowcy samochodów ciężarowych raczej nie zmienili swoich przyzwyczajeń, to właściciele aut osobowych już tak.To czuć w weekendy, kiedy tiry muszą pozostać na parkingach. Kierowcy osobówek jeżdżą wolniej, a tych, którzy decydują się na agresywne wyprzedzanie jadących zgodnie z przepisami jest jakby mniej. Można jednak zadać sobie pytanie, czy to skutek wprowadzenia nowego prawa, czy też zmiany świadomości zmotoryzowanych.
Rozsądek podpowiada, że najpierw należy informować o normach i konsekwencjach ich ignorowania, potem wymagać i sprawdzać, a następnie, w razie ich nieprzestrzegania, karać. Po wprowadzeniu nowych przepisów wśród polskich zmotoryzowanych dało się słyszeć głosy mówiące o tym, że w łańcuchu przyjętym przez rządzących zabrakło pierwszego z wymienionych wcześniej ogniw. Nie do końca można się z tym zgodzić. Co prawda podczas kursów na prawo jazdy brakuje dosadnych informacji na temat efektów wypadków drogowych, łącznie z drastycznymi, policyjnymi zdjęciami z miejsc wypadków bez cenzury, jakie można obejrzeć podczas kursu redukującego liczbę punktów karnych, ale nie można powiedzieć, że nie robi się nic. Krajowa Rada Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego w połowie czerwca 2014 roku rozpoczęła kampanię „10 mniej. Zwolnij!”, w ramach której nowocześnie zrealizowane spoty telewizyjne informowały o wpływie przekraczania dozwolonej prędkości na bezpieczeństwo pieszych. Dlaczego więc nie przyniosły one rezultatów? Być może
kluczem do zrozumienia tego zjawiska jest brak asertywności polskich kierowców.
Szybki wzrost liczby zarejestrowanych samochodów spowodował, że sieć dróg, która przed laty była wystarczająca, okazała się zbyt uboga. Jednocześnie zmotoryzowani chcieli podróżować sprawniej niż przy pomocy komunikacji zbiorowej. Efekt? Wszędobylskie sznury samochodów pędzących z prędkościami nieadekwatnymi do warunków i przede wszystkim rodzaju drogi. Polską tradycją jest już podjeżdżanie pod tylny zderzak samochodu, który w naszym mniemaniu jedzie zbyt wolno. Wynika to nie tylko z czystej złośliwości, chęci wywołania presji na „zawalidrodze”, ale też z faktu, że większość używanych przez Polaków aut to słabe maszyny, wymagające podczas wyprzedzania jak największego zbliżenia się do poprzedzającego samochodu. Mało który kierowca, któremu „siedzą na ogonie”, potrafi przejść nad tym faktem do porządku dziennego. Większość przyspiesza, by oddalić się od widzianego we wstecznym lusterku „prześladowcy”. Trochę jak w „Pojedynku na szosie”. Tak naprawdę o zbyt szybkiej jeździe w terenie zabudowanym decyduje więc
agresywnie nastawiona do jazdy mniejszość zmotoryzowanych.
Czy te wnioski nie idą zbyt daleko w wybielaniu polskich kierowców? Chyba nie. By się o tym przekonać, wystarczy spojrzeć na dane dotyczące jazdy pod wpływem alkoholu. W końcu na kierowców nikt nie wywiera presji, by przed jazdą wypić piwo czy też kilka lampek wina. W „Europejskim barometrze odpowiedzialnej jazdy 2015”, przeprowadzonym w 10 krajach badaniu ankietowym, na tle Europy Zachodniej nie wypadamy źle pod względem jazdy „po kieliszku”. Tylko 3 proc. ankietowanych Polaków przyznaje się do prowadzenia samochodu po spożyciu alkoholu przekraczającym dozwolony limit, ale jednocześnie bez odczucia działania alkoholu. W Grecji do takich praktyk przyznało się 29 proc. zapytanych, w Belgii 25 proc., a we Francji 15 proc. Należy przy tym pamiętać, że limit alkoholu we krwi w wielu krajach na zachód od Odry wynosi 0,5 prom. Na pytanie dotyczące jazdy samochodem przy odczuwaniu skutków spożycia alkoholu na odbiór rzeczywistości twierdząco odpowiedziało 3 proc. polskich zmotoryzowanych. W Grecji przyznało się do
tego 13 proc. ankietowanych, w Belgii 8 proc., a we Włoszech i we Francji 4 proc. Jak pokazują policyjne statystyki, ankietom można dać wiarę. Ogólna liczba przyłapanych na jeździe pod wpływem alkoholu na polskich drogach w 2014 roku to nieco ponad 141 tys. osób. Dla porównania, w 2013 roku było to ponad 163 tys. kierowców. Pod uwagę trzeba jednak wziąć jeszcze liczbę kontroli trzeźwości. W 2014 roku policjanci użyli alkomatów 15,4 mln razy. To absolutny rekord i ogromny wzrost względem 2013 roku, zakończonego wynikiem 8,7 mln kontroli.
Okazuje się więc, że polscy kierowcy potrafią zachować dyscyplinę i rozważnie podchodzić do używania samochodów. Jazda pod wpływem alkoholu jest coraz rzadszym zjawiskiem, niebawem podobnie stanie się zapewne z nagminnym i drastycznym przekraczaniem dozwolonej prędkości w obszarze zabudowanym, a potem - miejmy nadzieję - z wyprzedzaniem na przejściu dla pieszych. Jeśli do tego pojawią się liczne drogi umożliwiające sprawne poruszanie się po kraju, okaże się, że polscy kierowcy są lepsi, niż się sądzi.
tb, moto.wp.pl