Po Grand Prix Hiszpanii
To był niezapomniany weekend z Formułą 1. Ponad 140 tysięcy kibiców w niedzielę, niewiele mniej, bo około 90 tysięcy w sobotę, oglądało w podbarcelońskim Montmelo kwalifikacje a potem wielki finał weekendu czyli Grand Prix Hiszpanii. Hiszpanie jak chyba żadna inna nacja potrafią wyśmienicie bawić się z F1.
Już w drodze na tor, gdy tysiące fanów wysypywało się z podmiejskich kolejek czuło się wielką fiestę. Rozśpiewani a w wielu przypadkach i roztańczeni, młodzi i starzy, kobiety i dzieci - wszyscy szli po to by doskonale bawić się razem podczas wyścigu. Po drodze setki straganów z jedzeniem ale i piwem oraz mocniejszymi trunkami. Było gorąco prawie 30 stopni Celsjusza, ale nie spotkałem po drodze żadnych zadymiarzy, awantur czy zwykłych nieporozumień. Ramię w ramię szli Włosi w koszulkach Ferrari, Holendrzy w trykotach zespołu Spyker'a i wreszcie Hiszpanie. Zdecydowania większość w barwach zespołu McLaren-Mercedes, ich ulubieńca Fernando Alonso.
W gęstym tłumie były również koszulki z nazwiskiem Alonso, ale jeszcze z czasów gdy zdobywał tytuł z Renault. To nie miało większego znaczenia. Dla nich Alonso to narodowy bohater. Już na dwie godziny przed niedzielną Grand Prix trybuny wokół toru były wypełnione po brzegi. Mimo skwaru nikt nie narzekał. Blisko pół godziny trwał air-show, a to co wyprawiało sześciu pilotów po prostu trzeba było zobaczyć i nawet nie będę próbował tego opisać. Na trybunach porozwieszane prześcieradła z napisami: Go Fernando Go! czy Alonso the best! Oczywiście były i setki innych, zliczyć ich jednak nie sposób.
W paddocku F1 nastrój zgoła odmienny. Tam bez akredytacji czy wejściówki VIP nie masz szans się pokazać. Trzeba tylko być pięknym i najlepiej chorobliwie bogatym. Elektroniczne bramki są na każdym kroku a w środku prawdziwa rewia gwiazd. Najważniejsze to oczywiście te związane z F1. Ale nie tylko. W pewnym momencie fotoreporterzy nagle oszaleli. W paddocku pojawili się bowiem Roberto Carlos i Michel Salgado. Piłkarskie gwiazdy Realu Madryt. Natychmiast otoczył ich wianuszek panów z aparatami. Obaj salwowali się ucieczką do najbliższych drzwi. Innej alternatywy nie mieli, gdy w ich stronę biegło około 80-ciu fotoreporterów. To nic, że obaj są z Madrytu a pojawili się w Katalonii. Trybuny też przywitały ich brawami, ale to było później, gdy już opuścili paddock.
Na podobne zainteresowanie nie mogła liczyć nasza siatkarka Milena Rosner, która vipowski bilet dostała ze swojego hiszpańskiego klubu. Była nieco onieśmielona, ale przyrzekła, że jeszcze nie raz "pójdzie na Kubicę". Wyścig to dwie godziny potwornego hałasu i zapach, tak, tak zapach paliwa, który sprawia, że musisz "poczuć" ten sport. Alonso nie wygrał ale to nie szkodzi, na trybunach fiesta i tak trwała w najlepsze. Po wyścigu, gdy wystrzeliły szampany, niesamowity tłum ruszył do swoich domów.