Nigdy więcej nie pojadę w wyścigu wraków
W weekend wziąłem udział w walentynkowej edycji Mazowieckiego Wrak Race. Uczestniczyłem wcześniej w takich imprezach jako widz, ale też kilka razy jechałem w roli pilota – jednak było to rok temu. Od tamtego czasu, zmieniło się bardzo wiele.
Wyścigi wraków zyskują ogromną popularność, dzięki temu, że są relatywnie niedrogie, a biorąc w nich udział można spróbować mikstury wielu elementów z różnych motorsportów, np. wyścigu drzwi w drzwi po bardzo nierównym i krętym torze, walki z czasem i współpracy z pilotem. W tamtym roku imprezy te miały luźny charakter i stawiano przede wszystkim na dobrą zabawę. Dlatego postanowiłem, że w tym roku będę jeździł tyle ile się da i rozpocząłem snucie planów o startach.
Moje przygotowania do imprezy trwały dosłownie kilka dni. Zupełnym przypadkiem trafiłem na samochód, który według mnie idealnie nadawał się do startu we Wrak Race. Z zeszłorocznych obserwacji wynikało, że z kolejnymi etapami na trasie zostawało sporo lekkich i małych aut, których kierowcy przemykali obok walczących o pozycję ogromnych passatów i innych potężnych samochodów jak np. opel omega. Jednak życie brutalnie zweryfikowało moje wyobrażenia, ponieważ los posadził mnie za kierownicą Suzuki Maruti 800. Teraz już wiem, że to najgorszy z możliwych wyborów.
Kwestia taktyki była prosta – jechać jak najdłużej i unikać wdawania się w bójki z innymi kierowcami. Myślę, że podobny pomysł na przeżycie wraka ma wielu kierowców, ale wszystko idzie w łeb w momencie, gdy sędzia daje sygnał startu. Wtedy emocje biorą górę nad rozsądkiem i pozostaje oczekiwanie na strzał w tył lub bok auta. Pomimo tego, że w regulaminie wyraźnie jest napisane, że samochody nie mogą być wyposażone w rurowe wzmocnienia zderzaków i np. haki holownicze, to wielu uczestników tak obudowało swoje auta, że po biegach kwalifikacyjnych i półfinałowych wyglądały na niemal nienaruszone. Mój samochód natomiast ledwie trzymał się kupy i miał przednie drzwi wgniecione tak, że trudno było dosięgnąć pedału sprzęgła.
Co się dzieje jak wypadniesz z trasy lub na niej utkniesz
Organizator pomyślał o tym, żeby zapewnić pomoc załogom, których auta utknęły lub wypadły z trasy. Wewnątrz pętli toru stały wielkie terenówki, które miały za zadanie wypychać lub pomagać zapalić wrakom. Aby zminimalizować ich uszkodzenia w czasie wypychania, na przednich zderzakach terenówek zamontowane były wielkie opony. Poza kilkoma przypadkami zsunięcia się opony i uderzania terenówką w uczestników auta, ich zadania były wykonywane skutecznie, jednak zagrażały kolizją.
Ponieważ emocje przysłaniały niektórym widok sędziego z żółtą flagą, która oznacza, że na torze występuje jakieś zagrożenie, to zdarzało się, że rozpędzone wraki uderzały w boki, tyły i przody zatrzymanych pojazdów, co mogło być bardzo niebezpieczne.
Podsumowanie
Start w wyścigu wraków to cenne doświadczenie. Można się dowiedzieć jak reagujemy na uderzenia innych pojazdów, a także jak zachowuje się samochód w czasie kolizji. Oprócz tego, sprawdzamy swoje umiejętności za kierownicą.
Natomiast jeśli myślicie, że wyścigi wraków to zabawa, to grubo się mylicie. Wszystko przez garstkę niespełnionych rajdowców, którzy w swoim mniemaniu, talentem i odwagą przewyższają mistrzów świata, a lepsze miejsce w wyścigu wraków to dla nich niemal sprawa życia lub śmierci. Orurowanie auta z każdej strony, kłótnie po eliminacjach, pretensje do sędziów i agresywne zachowania na torze to ostatnia rzecz, jakiej mógłbym się spodziewać po imprezie, która ma być dla mnie przede wszystkim dobrą zabawą. Dlatego nigdy więcej nie pojadę w wyścigu wraków. Chyba, że trafi mi się trzydrzwiowy golf II wyposażony w spawarkę i znajdę kilka metrów stalowej rury, z której wyspawam wzmocnienia.
Jeśli mimo wszystko chcecie zaryzykować i wziąć udział, podpowiem wam z doświadczenia:
Jak wygrać?
Mamy tu do czynienia z wyścigiem kilkunastu samochodów, które najlepsze lata mają już za sobą, a tak ekstremalne warunki szybko weryfikują ich rzeczywisty stan techniczny, więc żeby wygrać, oprócz tego, że trzeba mieć szczęście, to należy też znaleźć odpowiedni samochód. Jeśli ktoś decyduje się na szukanie auta na własną rękę, radzę zainteresować się niewielkimi samochodami z trzydrzwiową karoserią i benzynowym silnikiem. Gdybym miał doradzić konkretny model, to byłby to golf II generacji. Te pojazdy wyjątkowo dobrze znosiły baty od innych i niedoskonałości toru. Wersje trzydrzwiowe dłużej zachowywały kształt karoserii, niż auta z dodatkowymi drzwiami tylnymi. Takiego golfa wyposażyłbym w zimowe opony na 14 lub 15 calowych felgach (opony o możliwie najwyższym profilu są bardziej odporne na spadanie z felg).
Rzeczywyście lepiej unikac bójek i uderzeń, zwłaszcza centralnie w przód, ponieważ uszkodzenie układu chłodniczego może szybko spowodować konieczność zakończenia wyścigu. Warto też pamiętać o tym, żeby mieć dobre hamulce - to na pewno pomoże uniknąć wielu niebezpiecznych sytuacji.
Jak przygotować auto?
Na pewno warto przymocować akumulator, ponieważ w czasie wstrząsów i uderzeń przemieszczający się akumulator potrafi zerwać kable wysokiego napięcia. Wtedy jeśli silnik zgaśnie, nie będzie możliwości, żeby znów go odpalić. Oprócz tego, należy zadbać o to, żeby wycieraczki i spryskiwacze działały, a w zbiorniku był spory zapas płynu. Nie ma nic gorszego niż brudna szyba, ponieważ znacznie to utrudnia jazdę.
Koło zapasowe także jest niezbędnym elementem wyposażenia. Dwukrotnie zdarzyło mi się zmieniać je na trasie wyścigu, ponieważ wystający kamień lub element, który odpadł z innego auta uszkodził oponę. Do tego zestaw potrzebny jest też lewarek i klucz do kół. Warto jest też mieć pod ręką kombinerki, i młotek.