Montoya wspiera Alonso
W głośnej aferze szpiegowskiej, Ron Dennis nie ryzykował odwołania od kary, nie chcąc narażać na stratę punktów swoich kierowców – pisze Sport.
Ron Dennis nie skorzystał z prawa do odwołania się od kary grzywny 100 mln dolarów i odebrania punktów w klasyfikacji konstruktorów. Szef McLarena argumentował tę decyzję chęcią zakończenia etapu „stolikowych decyzji” i jak najszybszego powrotu do rywalizacji sportowej. Wtajemniczeni twierdzą jednak, że bierność w tym względzie bossa McLarena spowodowana była realnym zagrożeniem powiększenia kary.
Gdyby team Dennisa zdecydował się złożyć odwołanie, kara nie tylko nie zostałaby złagodzona, ale wręcz powiększona o dyskwalifikację obu kierowców, Fernando Alonso i Lewisa Hamiltona.
To czyste spekulacje, a teraz przed wspomnianymi „szoferami”, prowadzącymi w klasyfikacji generalnej Grand Prix, trzy decydujące starcia o tytuł. Całkiem niespodziewanie broniącego mistrzowskich insygniów Alonso, wsparł były zawodnik McLarena, Juan Pablo Montoya. – Sytuacja Fernando jest nie do pozazdroszczenia, bowiem Ron Dennis traktuje Lewisa Hamiltona, jak swego syna – ocenia słynny Kolumbijczyk.
- Towarzyszy mu przez całą karierę, a z Fernando poza kontraktem nic go nie łączy. Fernando jest rozzłoszczony tą sytuacją. Przechodząc do McLarena chciał pozostać numerem jeden, a tak nie jest. Trudno im się dogadać, bo Ron w pracy i poza nią, to dwie różne osoby. Poza biurem miły facet, w teamie chce kontrolować wszystko, a Fernando nie należy do osób, które łatwo się takiej sytuacji poddają.
Przypomnijmy, że Montoya jeździł przez sześć lat w Formule 1. Półtora roku spędził w McLarenie, zanim w 2006 roku przeniósł się do amerykańskich wyścigów NASCAR. Był typowany na przyszłego mistrza świata F1, ale pomimo siedmiu zwycięstw i zdobyciu 307 punktów (ogółem) nigdy nie zdołał sprostać oczekiwaniom. Zwłaszcza w McLarenie.
Za kilka dni całą stawkę tegorocznego cyklu czeka podróż do Azji. W najbliższy weekend odbędzie się Grand Prix Japonii, na nowym torze Fuji Speedway. Wbrew nazwie, którą zwykliśmy kojarzyć z żużlem, nie ma on nic wspólnego z „czarnym sportem”. – To duże wyzwanie dla nas – przyznaje Mario Theissen, szef BMW Sauber.
– Przede wszystkim pod względem logistycznym. Tor, który obejrzałem prze rokiem, gdy ścigaliśmy się na Suzuce, jest oddalony od centrum, a wokół niego jest mało rozwinięta infrastruktura. Fuji ma jedną długą prostą i kilka ostrych zakrętów. Kto odniesie tam sukces, będzie dobrze postrzegany na rynku azjatyckim, na którym naszej firmie bardzo zależy.
_ rel="nofollow">Więcej w Sporcie _Więcej w Sporcie