Montoya - największy szaleniec w F1
Kimi Raikkonen na Silverstone odepchnął fotografa. Felipe Massa i Fernando Alonso potrafili po jednym z wyścigów mieli do siebie nawzajem pretensje i wdali się w głośną kłótnię. Lewis Hamilton wygłupił się biorąc udział w teatralnej inscenizacji "Iliady". Ale ich wyczyny bledną i wydają się być niegodne uwagi przy tym, czego na torze i poza nim dopuszczał się Juan Pablo Montoya.
Montoya jeździł w Formule 1 w latach 2001-2006. Mistrzem świata nie został, ale w światku wyścigów samochodowych szybko o nim nie zapomną. I to nie ze względu na 7 zwycięstw i 30 miejsc na podium, które wywalczył jeżdżąc dla Williamsa i McLarena. Nie chodzi też o jego zaciekłą rywalizację z Michaelem Schumacherem, któremu do czasu pojawienia się w Renault Fernando Alonso jako jedyny w tamtych latach był w stanie zagrozić. Montoya zostanie zapamiętany dzięki temu, że był jedyny w swoim rodzaju. Jedni uważali go tylko za lekko stukniętego, inni za absolutnego wariata.
Zacznijmy od Grand Prix Belgii w 2002 roku. Montoya, wówczas kierowca Williamsa walczył o pozycję z Kimim Raikkonenem z McLarena. Na jednym z zakrętów Fin ostro zahamował a jadący z tyłu Kolumbijczyk o mało w niego nie uderzył. Telewizje na całym świecie zarejestrowały, jak Montoya przez radio wyzywa swojego rywala. "F* Raikkonen! What a f* idiot!" - zrzymał się Montoya.
Temperamentny kierowca z chęcią wytłumaczyłby Finowi za pomocą pięści, co mu się nie podobało, tak jak chciał to wytłumaczyć pewnemu kamerzyście, na którego Montoya wpadł i uderzył się w głowę podczas spaceru po paddocku ze swoją żoną Connie. Biedny kamerzysta oczywiście nie chciał zrobić Kolumbijczykowi nic złego, ale ten był innego zdania. "Rozwaliłeś mi głowę, rozwaliłeś mi p* głowę!" - krzyczał na całe gardło i rzucił się na swojego "oprawcę" z pięściami. Gdyby nie powstrzymała go żona, mielibyśmy w F1 skandal, przy którym popchnięcie przez Raikkonena kamerzysty to jak bolid Force India przy Ferrari.
Montoya był człowiekiem niezwykle impulsywnym, nie miał też żadnego respektu nawet dla najbardziej utytułowanych rywali. W 2004 roku na konferencji prasowej po Grand Prix Włoch szczerze do bólu powiedział wielkiemu Michaelowi Schumacherowi, co o nim myśli. Schumacher wygrał wyścig, Montoya był trzeci. Może to właśnie Kolumbijczyk stanął by na najwyższym podium, gdyby na jednym z zakrętów "Schumi" nie wypchnął go poza tor. Na konferencji Niemiec tłumaczył się, że zwyczajnie nie widział próbującego go wyprzedzić rywala. "Wiesz, kiedy hamowałeś znalazłem się już przed tobą, więc taaak, na pewno mnie nie widziałeś. Nie było szans. Musiałbyś być albo ślepy albo głupi, żeby mnie nie zauważyć" - powiedział Montoya.
Temperament i impulsywność Kolumbijczyka szybko stały się powszechnie znane w światku Formuły 1. Pewnego razu na konferencji prasowej przed Grand Prix Australii postanowili ją wykorzystać angielscy komicy. Jeden z nich najpierw zadał mu pytanie kompletnie nie zrozumiałe nawet dla osoby biegle posługującej się językiem angielskim, składające się niemal wyłącznie ze słów "one", "won" i "Juan". Drugi zapytał, czy był najlepszy w klasie. Montoya szybko zapowiedział, że albo to się skończy, albo on wychodzi. Wtedy trzeci z komediantów wyjął komórkę i zaczął głośno tłumaczyć, że nie może grać w golfa, gdyż jest na konferencji. Wtedy Juan Pablo nie wytrzymał i zgodnie z zapowiedzią wyszedł...
Równie niezwykły jak sam Montoya był sposób, w jaki pożegnał się z F1. W lipcu 2006 roku, w samym środku sezonu, poinformował, że podpisał kontrakt z zespołem Chip Ganassi Racing, startującym w serii NASCAR. Kilka dni później nie był już kierowcą McLarena. Do Formuły 1 raczej nie wróci.
O Juanie Pablo Montoyi można powiedzieć wiele rzeczy, ale nikt nie zarzuci mu, że nie był wyjątkowy. A że zwariowany i szalony? Sport potrzebuje takich ludzi o wiele bardziej, niż gwiazdującego Lewisa Hamiltona czy nudnego i opryskliwego Kimiego Raikkonena.
_ WOY _