Ministerstwo transportu chce mandatów uzależnionych od zarobków
Przed kilkoma miesiącami przewodnicząca parlamentarnego koła do spraw bezpieczeństwa drogowego, posłanka Beata Bublewicz (PO) stwierdziła, że kary dla kierowców są za mało dotkliwe i zaproponowała dwukrotne podwyższenie wysokości mandatów. Wywołało to falę oburzenia. Kierowcy argumentowali, że to, co dla warszawskiego polityka jest kwotą niemalże niezauważalną, dla kogoś innego może być bardzo dotkliwą karą. Wygląda na to, że rządzący wzięli ten głos pod uwagę, bo teraz proponują rozwiązanie, które prawie nie ma wad.
Wysokość mandatów w Polsce jest niższa niż w innych europejskich krajach, ale z drugiej strony można powiedzieć, że Polacy zarabiają mniej, więc kary i tak są dotkliwe. Spore różnice w zarobkach na różnych stanowiskach sprawiają, że przeciętny mandat w wysokości 200 zł to dla jednego spory wydatek, a dla kogoś innego niemalże niezauważalny fakt. Tymczasem, by prawo było respektowane, kary powinny działać prewencyjnie, przekonywać, że nie warto łamać przepisów. Ministerstwo Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej ma pomysł jak rozwiązać ten problem. Wiceminister Zbigniew Rynasiewicz uważa, że wysokość mandatów powinna być uzależniona od zarobków.
Rozwiązanie to byłoby wzorowane na przepisach od dawna funkcjonujących w Finlandii i Szwajcarii. Pomysł uzależnienia wysokości mandatu od zamożności kierowcy dopiero jest formułowany, ale możliwe, że już za rok, albo dwa zostanie on wprowadzony w życie. Problemem może być ustalenie ostatecznej kwoty, jaką zapłacić ma kierowca. Oczywiste jest, że w chwili zatrzymania będzie to zupełnie niemożliwe. Być może więc policjant będzie wystawiał mandat w wysokości przewidzianego taryfikatorem procentu miesięcznych zarobków. Taka adnotacja będzie trafiała do właściwego urzędu skarbowego, a tam urzędnicy wyliczą dokładną kwotę. Tak przygotowany mandat trafi do kierowcy, który będzie musiał go uregulować. Dziś z własnej woli robi to jedynie 47 proc. ukaranych. Należność od pozostałych ściągana jest przez urzędy skarbowe, ale te nie nadążają z pracą i ok. 30 proc. ukaranych uchodzi zupełnie na sucho.
Na razie nie wiadomo, jaki miałby być procent miesięcznych dochodów, stanowiący maksymalną karę dla kierowcy. Jak sytuacja wygląda w innych krajach, gdzie wysokość kary uzależniona jest od zarobków? W Finlandii zdarzały się już mandaty za równowartość 600 tys. zł za przekroczenie prędkości o 40 km/h. Jeszcze wyższe kwoty musieli płacić milionerzy jadący zbyt szybko w Szwajcarii. Rekordowy mandat wystawiony w 2010 roku opiewał na kwotę będącą równowartością 2,7 mln zł. W tym przypadku na wysokość kary złożył się nie tylko gruby portfel kierowcy, ale też prędkość blisko 300 km/h, z którą podróżował po autostradzie swoim nowym Mercedesem SLS AMG.
Nowe przepisy przez jednych wyczekiwane są od dawna, dla innych są kontrowersyjne. Ich wdrożenie będzie prawdopodobnie wymagało zatrudnienia armii urzędników w urzędach skarbowych, w których już dziś - zdaniem podatników - pracuje zdecydowanie za dużo osób. Powstają też wątpliwości, czy nowe przepisy nie doprowadzą do tego, że policjanci będą skupiać się na łapaniu kierowców w droższych samochodach, gdyż w takich przypadkach łatwiej będzie o wysoki mandat.
tb/sj/tb, moto.wp.pl