Masz stare radio? Wyrzuć je do kosza!
Kupując używane auto, możemy trafić na sprzęt car audio sprzed lat, który na niewiele nam się przyda. Użyteczne może okazać się tylko radio. Im starsze auto wybierzemy, tym większe są szanse, że zainstalowany w nim sprzęt audio może mieć nietypowe rozwiązania techniczne, których obecnie się już nie stosuje. Nie wszystkie innowacje odnoszą bowiem sukces.
Kiedy pomysł i technologia zostają dobrze przyjęte przez rynek, wówczas producenci starają się je popularyzować tak, by poprzez rosnącą sprzedaż wyrównać sobie koszty opracowania nowych konstrukcji. W ten sposób przyjęły się: płyta CD, system RDS, format MP3, wzmacniacze z tranzystorami MOSFET i wiele innych rozwiązań, które cieszą się dziś dużą popularnością.
Zwykle jednak te udane produkty muszą również poprawić budżet firmy nadwyrężony przez wydatki poniesione na opracowanie technologii, które nie przyjęły się na rynku lub zostały zarzucone ze względów technicznych. Szczególnie lata 90. obfitowały w wiele rozwiązań i konstrukcji, które nie doczekały się kontynuacji. To wtedy pracowano np. nad następcą popularnej kasety magnetofonowej (MiniDisc), eksperymentowano z cyfrowymi formami zapisu muzyki (technologia DCC) oraz poszukiwano oryginalnych i możliwie skutecznych systemów zabezpieczających sprzęt przed kradzieżą.
W latach 90. pojawiały się także pierwsze samochodowe systemy multimedialne, a w Japonii i Europie debiutowały systemy nawigacyjne. Zwykle o rozwiązaniach, które z różnych względów się nie przyjęły, mało kto pamięta. Producentom sprzętu nie zależy na przypominaniu o porażkach. Każda z firm woli kultywować chlubną tradycję sukcesów, czyli pomyślnie wdrożonych standardów i pionierskich rozwiązań.
Kto dziś pamięta o samochodowych odtwarzaczach MiniDisc i DCC, kartach kodowych czy obracanych panelach? Przypomnijmy ciekawe rozwiązania, które odeszły do lamusa. Sprzęt ten może mieć dziś nawet wartość kolekcjonerską, ale - uwaga - może być kłopotliwy w naprawie.
Kaseta DCC - Cyfrowa kaseta magnetofonowa była doskonałym pomysłem, który jednak pojawił się co najmniej o dekadę za późno. Format DCC wszedł na rynek w 1992 roku, gdy japońskie Sony lansowało już bardziej przełomowy format MiniDisc. Idea wydawała się genialna: lepsza, cyfrowa jakość dźwięku i znacznie poprawiona funkcjonalność w porównaniu do tradycyjnych magnetofonów kasetowych. Miała to być kontynuacja kasety magnetofonowej, tyle że z cyfrowym zapisem danych.
Nowe kasety zostały specjalnie zabezpieczone. Masywniejsze osłony bardzo dobrze chroniły taśmę magnetofonową, co miało ogromne znaczenie w samochodzie. Do zapisu dźwięku stosowano kompresję MPEG1, która była lepszym rozwiązaniem od pierwszych generacji systemu ATRAC stosowanego w formacie MiniDisc. W porównaniu ze zwykłymi kasetami bardziej udoskonalono też system wyszukiwania nagrań na taśmie. Niestety, odtwarzacze DCC miały skomplikowany mechanizm, który z czasem wymagał ponownej kalibracji. Technologia okazała się także dość kosztowna. Na rynku pojawiło się niewiele produktów, więc nośniki były drogie.
Philips wypuścił zaledwie dwa modele odtwarzaczy samochodowych (DCC822 i DCC824), które obecnie są bardzo poszukiwane na rynku kolekcjonerskim. Po czterech latach od debiutu formatu DCC firma się poddała.
Format MINIDISC - Wszystko wskazywało na to, że MiniDisc odniesie wielki sukces. Kiedy format ten pojawił się w 1991 roku, był najlepszym pomysłem na słuchanie muzyki w samochodzie. W porównaniu z płytami CD dysk MD miał mniejsze rozmiary oraz obudowę, która chroniła go przed porysowaniem. Wprawdzie pod względem jakości dźwięku nieco ustępował płycie CD (w MD muzyka była kompresowana przy użyciu kodeku ATRAC), ale w samochodzie nie była to znacząca różnica.
Zwykłą kasetę magnetofonową dysk MD także bił na głowę. Jakość dźwięku była znacznie lepsza, a funkcjonalność nieporównywalnie większa. Konkurencji z nim nie wytrzymała także cyfrowa kaseta magnetofonowa DCC lansowana przez koncerny Matsushita i Philips. W rezultacie na rynku pojawiło się sporo radioodtwarzaczy dostosowanych do nowego formatu. Niestety, w Europie ich sprzedaż szła bardzo opornie, choć w Japonii i pozostałych krajach Azji dysk MD cieszył się dużym zainteresowaniem (tam jeszcze dziś można kupić nowy sprzęt MD).
Co zatem poszło nie tak? Z pewnością barierą nie do pokonania były bardzo wysokie ceny sprzętu. Pierwsze radia MD były droższe od dobrze wyposażonych modeli na płyty CD. Gdy za przeciętne radio kasetowe trzeba było zapłacić ok. 1000 zł, podstawowe modele z czytnikiem MD wyceniano nawet na 2500 zł i więcej! Format lansowany był przede wszystkim przez Sony. Pozostałe koncerny, które musiały odprowadzać opłaty licencyjne, podeszły do niego z dużą rezerwą. Po co ułatwiać zarobek konkurentowi?
2 w 1, czyli nietypowe konstrukcje - Co można zmieścić w obudowie standardowego radia samochodowego? Specjalistami od miniaturyzacji byli Japończycy, którzy podjęli się trudnej próby zamontowania dwóch mechanizmów odtwarzaczy w jednym radiu. Jedną z najbardziej oryginalnych konstrukcji był radiodtwarzacz JVC KD-NX2900 (debiutował w sezonie 1999/2000), który wyposażono w czytnik MiniDisc oraz odtwarzacz płyt kompaktowych.
Japończycy wiązali z nim duże nadzieje. Liczyli na to, że przejmą tych klientów, którzy chcieli korzystać z technologii CD i MD, ale nie mieli ochoty inwestować w dwa oddzielne radia lub zestawy ze zmieniaczem płyt.
Ze względu na skomplikowane rozwiązania urządzenie było dość drogie, a także bardzo trudne w serwisowaniu. Użytkownicy sprzętu borykali się też z problemami z chłodzeniem radioodtwarzacza, szczególnie w upalne dni. Pomysł nie doczekał się kontynuacji i ostatecznie firma JVC zrezygnowała z oferowania tego produktu na europejskim rynku.
Równie nietypowe konstrukcje mają w swoim dorobku inne japońskie koncerny. Próbowano m.in. sił z radiami wyposażonymi w mechanizm zmieniacza na kilka płyt MD (Eclipse, JVC, Sony) albo płyt CD (Nakamichi). Z kolei firmy Alpine i JVC zasłynęły z wyjątkowych radioodtwarzaczy wyposażonych w magazynki na kilka płyt kompaktowych. Niestety, ze względu na ich nietypowe gabaryty (magazynek wystający z przedniej części oraz wymagana duża głębokość montażu) postanowiono zrezygnować z tych rozwiązań.
Jak włożyć płytę do odtwarzacza? Samochodowe radioodtwarzacze CD długo były zmorą audiofili, którzy bardzo dbali o swoje płyty. Podczas wkładania do szczeliny odtwarzacza łatwo było je porysować. Z kolei tradycyjne systemy ładowania płyt wyposażone były w uchwyty, które mogły pozostawiać ślady na dysku. Poszukiwano więc lepszych rozwiązań, które miały być delikatniejsze dla dysków CD.
Pierwszą oryginalną propozycją był mechanizm CDM-M2 Philipsa. Pojawił się on na rynku w 1997 roku. Zamiast wsuwać płytę jak w tradycyjnych rozwiązaniach, system wykonywał z dyskiem ćwierć obrotu, by umieścić płytę na talerzu mechanizmu odtwarzacza. Uchwyty zaprojektowano tak, by miały minimalną powierzchnię styku z powierzchnią dysku, i to tylko z tą, na której nie ma nagranego materiału. Pomysł był niezły i sprawdził się w praktyce, niestety, mechanizm miał tendencję do zakleszczania, a ponadto był droższy w produkcji.
Philips z czasem zarzucił stosowanie tego rozwiązania w swoich radiach samochodowych, ale - co ciekawe - jest ono jeszcze spotykane w niektórych radiach fabrycznych (m.in. Opla). Alternatywne rozwiązanie wprowadziła firma Sony. Pięć lat po debiucie CDM-M2 Japończycy zaprezentowali system wysuwanej szuflady. Mechanizm reklamowano jako bardzo delikatny dla płyt i lepiej stabilizujący nośnik w odtwarzaczu. Niestety, miał też wady.
Szuflada wysuwała się tylko częściowo, więc trzeba było bardzo ostrożnie wyjmować i wkładać płytę. Ponadto pojawił się problem instalacyjny. Jeśli w samochodzie wnęka radia była blisko dźwigni zmiany biegów, to wysuwanie szuflady mogło być utrudnione. Rozwiązanie stosowano głównie w droższych radiach, jak MEX-1HD z wbudowanym twardym dyskiem czy MEX-5DI. Jednym z ostatnich modeli z wysuwaną tacką był przystępny cenowo CDX-MP70. Po nim firma zarzuciła już ten oryginalny pomysł.
Elektrycznie wysuwany panel - To był kiedyś synonim luksusu: radio samochodowe z opuszczanym elektrycznie panelem. Rozwiązanie doczekało się nawet potocznego określenia: radio z windą. Niestety, nie wszystkim firmom udawało się produkować trwałe mechanizmy automatycznego opuszczania panelu.
Spektakularną wpadkę zaliczył Blaupunkt, którego radio New York nieustannie się zakleszczało. Jego użytkownicy skarżyli się, że często musieli jeździć z niedomkniętym panelem. Podobny problem miały Kenwood i Sony. W luksusowej serii Sony CDX9 aluminiowe prowadnice wyginały się pod wpływem temperatury. Jeśli latem radio grało dość długo, to sprzęt rozgrzewał się na tyle, że mogło dojść nawet do deformacji zębatek i zakleszczenia mechanizmu. Wówczas pomagała tylko wizyta w serwisie.
Polecamy na Autoswiat.pl: Test porównawczy fabrycznych systemów audio