- Bardzo się cieszę, że udało się nam ukończyć Rajd Dakar. Moment, w którym wjeżdżaliśmy na metę był najbardziej wzruszający. Towarzyszy mi wielkie uczucie spełnienia - powiedział Adam Małysz, który w środę o godz. 16.00 wylądował na warszawskim lotnisku im. Fryderyka Chopina.
Po pokonaniu niemal 9 tysięcy kilometrów po drogach i bezdrożach Argentyny, Chile i Peru „Orzeł z Wisły” jadący wraz z pilotem Rafałem Martonem samochodem Mitsubishi Pajero ukończył Rajd Dakar na 38. miejscu w klasyfikacji samochodów.
- To był bardzo trudny rajd. Najtrudniejszy na świecie. Powiem szczerze, że pierwsze dni były bardzo ciężkie. Trzeba było się zaaklimatyzować. Później było już coraz lepiej. Cieszę się, że do mety dojechaliśmy jako trzecia załoga spośród debiutujących w Dakarze - przyznał były skoczek narciarski.
- Dotarcie do mety było naszym celem. Wiedziałem przecież, że nie jestem doświadczonym kierowcą, a poza tym nasz samochód - choć bardzo dobry i sprawny - nie był najszybszy. Nie było więc szans, żeby walczyć z najlepszymi. Chodziło nam o dotarcie do mety i o to, żeby jazda sprawiała przyjemność - dodał.
Adam Małysz zaznaczył, że szczęśliwe dotarcie do mety jest w dużej mierze zasługą Rafała Martona, dla którego tegoroczny Dakar był ósmym, w jakim brał udział.
- To, że ukończyliśmy rajd i nawet na wydmach dużo zyskiwaliśmy z pewnością jest jego zasługą. Jest wyśmienitym pilotem, który trasy Dakaru zna jak własną dłoń. Czasami, jak zaczynałem zbytnio przyspieszać, to Rafał mnie uspokajał. Wyjaśniał, że nasz samochód niektórych elementów może nie wytrzymać - mówi sportowiec z Wisły.
- Czasem Rafał proponował mi nawet, że skoro jestem zmęczony, to on pojedzie dojazdówki. Niezmiernie dumny jestem jednak z tego, że przejechałem je wszystkie. Jak się czegoś podejmuję, to robię to w stu procentach - podkreśla.
Małysz opowiedział też o sytuacjach, w których najbardziej odczuł trudy Rajdu Dakar.
- Najgorszy był dla mnie ten fesz-fesz. To pył, który unosi się na trasie. Momentami jest do kolan. Kiedy jedzie przed tobą ciężarówka i zaczyna pylić, to trzeba się zatrzymywać i jakiś czas czekać, bo nic nie było widać. Mieliśmy nawet raz taką sytuację, że zboczyliśmy z drogi, a kiedy opadł pył, zobaczyliśmy, że z obu stron otacza nas rów. To, że do niego nie wjechaliśmy, tylko wycofaliśmy się, było niezmiernym szczęściem - twierdzi debiutant z Rajdu Dakar.
- Innym razem po dużych problemach wracaliśmy do biwaku po ciemku. Takie rzeczy na Dakarze zawsze jednak mogą się wydarzyć. To część tego rajdu, która daje nowe doświadczenia. Jak człowiek czasem dostanie po tyłku bardziej niż się spodziewa, to później jeszcze bardziej chce do tego wrócić. Myślę, że to wszystko bardzo wzmocniło mnie jako zawodnika - przekonuje.
W najbliższym czasie Adam Małysz zamierza wreszcie odpocząć. - Chciałbym wyjechać gdzieś i w spokoju zabrać żonę i córkę na narty - przyznaje.
Michał Bugno, Wirtualna Polska