Małysz po 7. etapie: to była masakra!
Adam Małysz do mety 7. etapu Rajdu Dakar dotarł na 54. miejscu, a do najlepszego w sobotę Katarczyka Nassera Al-Attiyaha stracił aż 3 godziny i 40 minut. - To była masakra! - krótko komentuje zawodnik RMF Caroline Team.
Startujący Mitsubishi Pajero Małysz i Rafał Marton mieli dużo problemów na trasie siódmego odcinka, którego trasa wiodła wśród wydm i wzniesień. - To była masakra! Ogólnie może nie byłoby aż tak strasznie źle, gdyby nie wsteczny. Nie mieliśmy w ogóle wstecznego - mówi Małysz, cytowany przez serwis dakar.pl.
- Później nam się auto trochę zaczęło grzać. Płyn zaczął uciekać z chłodnicy. No i w takim wypadku zaczynało brakować mocy pod górę. Zatrzymaliśmy się. D... zimna! Nikt ci nie pomoże, nikt nie ściągnie w dół. Pozostaje pchanie - podkopać i pchać, podkopać i pchać po metrze - opowiadał były gwiazdor skoków narciarskich, w tym roku debiutujący w Dakarze.
- 20 kilometrów stąd było tak, że jechała przed nami ciężarówka. W pewnym momencie on zwolnił, no a my, ... nie mamy wstecznego. No i stanęliśmy. Chciałem jeszcze dodać gazu, żeby go ominąć, ale wybiło nas z muldy i zostaliśmy tam. No i kaplica - znów kopanie, pchanie w dół samochodu - mówił na mecie odcinka "Orzeł z Wisły".
- Dobrze, że tam było twardo, bo inaczej byśmy tam pozostali. Raz musiałem wjechać w taki qued. Rafał został, pokazywał, gdzie jechać. Myślałem, że głowa mi odpadnie, jak zaczęło mną walić. Nie było nawet czasu, żeby się zapiąć. Chciałem tylko szybko stamtąd wyjechać. Naprawdę współczuję tym, którzy zostali tam po ciemku. Myśmy jechali końcówkę, gdy robiło się ciemno. Halogeny to świeciły prawie zero, światła to już nie mówię. Przed każdym zakrętem trzeba było zwalniać wręcz do zera, żeby coś zobaczyć - relacjonuje wydarzenia z siódmego odcinka Rajdu Dakar Adam Małysz.
WP.PL/Dakar.pl