Magiczne 24 godziny w Le Mans
Pomysłów na sprawdzenie możliwości samochodów było tyle, ilu kierowców podjęło się tej próby. Jednak najbardziej bezkompromisową i wyniszczającą metodą jest poddanie pojazdu wielogodzinnym katuszom. Mało? Najwyraźniej tak, ponieważ w 1923 roku we Francji zrodził się pomysł jazdy z pełnym gazem przez 24 godziny!
Samotny kierowca z pewnością nie byłyby w stanie utrzymywać pełnej koncentracji przez równie długi czas, więc jeden pojazd jest prowadzony przez kilku zawodników. Producenci nie szczędzą środków, by pokazać się z dobrej strony na torze Circuit de la Sarthe. Tryumfatorzy mogą później szczycić się w reklamach, że skoro ich bolidów nie zmogły trudy wyścigów, to przy zwykłej eksploatacji z pewnością nikt i nic im nie zaszkodzi...
Obiekt położony w pobliżu miejscowości Le Mans ma ponad 13 kilometrów. W przeciwieństwie do większości współczesnych torów wyścigowych większa część trasy przebiega po publicznych drogach, które na czas zawodów są zamykane. Do 1990 roku główną atrakcją toru była prosta Mulsanne. Sześciokilometrowy pas prostego asfaltu pozwalał rozpędzić się kilkusetkonnym bolidom do niewyobrażalnych prędkości. Najlepsi nie mieli problemów ze złamaniem bariery 400 km/h, co przez delegatów bezpieczeństwa FIA zostało uznane za nazbyt niebezpieczne. W rezultacie kultowa prosta została przedzielona dwiema szykanami. Rosnące możliwości bolidów sprawiły, że w gruncie rzeczy uzyskiwane prędkości są niewiele niższe.
Ze względu na nie kluczową rolę w wyścigu Le Mans odgrywa aerodynamika. Kto zdecyduje się na zbyt duże kąty natarcia spojlerów, zyska co prawda na zakrętach, ale straci na prędkości maksymalnej. Zespoły stawiające na mocne hamowania przed wirażami i przecinanie trasy z prędkością błyskawicy też nie są w najlepszym położeniu. Kibice z kilkuletnim stażem z pewnością wciąż mają przed oczami Mercedesa CLR, który przy potężnej prędkości... oderwał się od nawierzchni, wzbił na kilka metrów w powietrze, by po wykonaniu kilku salt wylądować w lesie otaczającym tor...
Emocji z pewnością nie zabraknie i w tym roku. Tor zapełnią pojazdy o łącznej mocy kilkunastu tysięcy koni mechanicznych, a ich załogi będą jak zwykle pałały chęcią zwycięstwa.
Niemal murowanym kandydatem do zajęcia najwyższego stopnia podium jest zespół Audi, który od lat bryluje w wyścigach długodystansowych za sprawą bolidów o wyjątkowej dynamice i zaskakującej niezawodności.
O możliwościach bolidu można by długo mówić, ale najbardziej wymowne będą liczby. Audi R10 TDI z 5,5-litrowym turbodieslem produkuje 600 KM, dzięki którym w trakcie jednego dnia można pokonać dystans... 5 187 kilometrów, co oznacza, że w trakcie godziny bolid przemierzał średnio 215,109 km! Godnym konkurentem dla niemieckich maszyn będzie team Peugeota, a także zespół Pescarolo Sport, gdzie szefuje wielokrotny uczestnik zawodów.
Zwycięzca klasyfikacji generalnej niemal na pewno wyłoni się ze stawki bolidów zgłoszonych w kategorii LMP1. Nie mniej emocji dostarczy jednak walka w niższych klasach. W kategorii LMGT1 oraz LMGT2 będzie można delektować się zażartymi pojedynkami Viperów z Corvettami oraz Porsche z Ferrari. Nie zabraknie też legend toru Le Mans, czyli Aston Martina oraz Spykera.
Czy warto pojawić się w Le Mans? Jeżeli ktokolwiek rozważył taką ewentualność, ma czas do jutra – o godzinie 15.00 po raz kolejny ruszają legendarne zawody. Dla pragnących pozostać w domu pozostaną relacje w telewizji oraz przekazy wideo na internetowej stronie zawodów.
My nie omieszkamy podać kilku powodów, które sprawiają, że prawdziwy koneser motoryzacji nie może pozostać obojętny wobec imprezy...
Niełatwo znaleźć wyścig, w którym na starcie pojawia się 55 sportowych maszyn. W rzadko których zawodach odbywa się bezpośrednie starcie bolidów napędzanych silnikami benzynowymi oraz wysokoprężnymi. W Le Mans pojedynek będzie bardzo emocjonujący, ponieważ benzyna walczy o 74 tryumf, zaś diesle postarają się udowodnić, że pierwszy sukces nie był dziełem przypadku i uda się go powtórzyć także w tym roku...
Łukasz Szewczyk