Kubica szuka nowej formuły
Robertowi Kubicy o wiele bliżej do mnicha niż do cyrkowca. Formuła 1 ma z kolei więcej z cyrku niż z klasztoru. Prędzej czy później mnich pożegna się z cyrkiem. Być może wcześniej, niż spodziewają się kibice.
Urodzony 7 grudnia 1984 roku Robert Kubica wychowywał się na krakowskim osiedlu Grzegórzki, podobnym do każdego innego w Polsce – ze społemowskim supersamem, trzepakami i szkołą podstawową. Ale sposób, w jaki spędzał wolny czas, trudno porównać do tego, jak bawili się inni chłopcy. W wieku pięciu lat dostał od ojca miniaturowy samochód terenowy. Choć od "dostał" właściwszym słowem będzie "wywalczył":
– Zobaczyłem go na wystawie sklepu, wsiadłem i nie chciałem już wysiąść – wspomina Kubica w jednym z wywiadów. – Zacząłem trąbić i rodzice zapłacili.
Po tym, jak syn zdobył sześć tytułów kartingowego mistrza Polski, Artur Kubica, który był już wtedy zdecydowany, żeby poświęcić się jego talentowi, wywiózł go za granicę. Już w pierwszym sezonie 13‑letni Kubica został międzynarodowym mistrzem Włoch. Wcześniej w 42‑letniej historii tej imprezy nie zdarzyło się, aby tytuł zdobył obcokrajowiec. Jak do tej pory ten właśnie sukces przyniósł krakowianinowi najwięcej satysfakcji.
– Radochy, jaką miałem z objechania wszystkich Włochów, nie da się do niczego porównać – opowiadał na Pit Lane Parku w Warszawie.
– A Montreal? – naciskali dziennikarze.
– Nie wiem, ile tytułów mistrza świata Formuły 1 musiałbym zdobyć, żeby cieszyć się tak jak wtedy – obstawał przy swoim.
Robert Kubica jest podobny do mnicha. Nigdy w życiu nie pił alkoholu – nie jest mu potrzebny- do tego, nad czym się koncentruje. Jest religijny – napis "Jan Paweł II" usunął z kasku dopiero po tym, jak o stosunek do wiary zbyt nachalnie zaczęli nagabywać go dziennikarze. Nie lubi rozgłosu i zawzięcie chroni swoją prywatność – do Monte Carlo, gdzie mieszka od niedawna, przeniósł się paradoksalnie dla spokoju – w Krakowie nie mógł wyjść na spacer do parku albo usiąść w kawiarni, bo wszędzie polowali na niego fotoreporterzy.
Czy jednak w momencie, kiedy zostanie mistrzem świata Formuły 1, Monte Carlo nie okaże się kryjówką zbyt mało odległą? Czy zgiełk F1: obowiązkowe bankiety, imprezy promocyjne, świat piękny, bogaty i zepsuty, pozostający w kontraście do jego klasztornego usposobienia, nie zmęczą go bardziej, niżby chciał?
Mimo pewnych skojarzeń mnichem, rzecz jasna, Kubica nie jest. W klasztornych murach nie zaspokoiłby swojej największej chuci – ciągłej potrzeby nowych wyzwań.
– On nie ogląda telewizji, nie czyta książek, w kinie zasypia, bo to jest typ człowieka, który nawet podczas odpoczynku potrzebuje adrenaliny – mówi Marcin Czachorski, koordynator Kubicy w Polsce i od wielu lat jego bliski znajomy.
Gdy zdarzy się chwila, kiedy się nie ściga lub nie śpi, Kubica gra w pokera (stawki są ponoć wysokie), w kręgle (startuje z powodzeniem w półprofesjonalnych zawodach) albo w symulatory samochodowych rajdów (startu w tych prawdziwych zakazuje mu kontrakt z BMW). Ale najwięcej adrenaliny dostarcza mu praca w zawodzie, który wykonuje.
– To jest facet bez marzeń – mówi Czachorski. – On nie fantazjuje, tylko wyznacza sobie cele i je realizuje. To go napędza.
Próbuję się dowiedzieć, jakie cele postawił sobie Kubica w F1.
– Na pewno chce zostać mistrzem świata – odpowiada Czachorski. – Ale czy raz, czy pięć razy i w jakim zespole – tego nie powiem.
– Bo nie wie pan?
– Wiem, Robert mi powiedział – uśmiecha się koordynator Kubicy, ale nie puszcza pary z ust.
Pewne jednak jest, że jak tylko zrealizuje swój cel w F1, postawi sobie nowy. Taką ma naturę.
_ Więcej w "Przekroju" _