Wstępne ustalenia wskazują na to, że główną przyczyną wypadku Roberta Kubicy było nieporozumienie z Jarno Trullim. Oficjalne dochodzenie Międzynarodowej Federacji Samochodowej już wszczęto. Potrwa 30 dni.
Trulli, 33-letni Włoch jeżdżący w zespole Toyoty, był jednym z pierwszych gości Kubicy w szpitalu Sacré-Coeur w Montrealu, gdzie Polak spędził dobę po wypadku. - Kierowcy wszystko sobie omówili - zapewnia Marcin Czachorski, przedstawiciel Kubicy w Polsce.
Trulli tuż po wyścigu tłumaczył zajście niejasno. - Nie zajechałem Kubicy drogi. Był za mną, z lewej strony. Ale zawadzić musiał mnie z prawej, bo okazało się, że mam rozciętą tylną oponę z tamtej strony. Kubicy w lusterku z prawej strony jednak nie widziałem - relacjonował Włoch. Później opisał wypadek bardziej szczegółowo: - Miałem problem z oponami i przyczepnością. Robert jechał szybciej ode mnie, więc zostawiłem mu miejsce z lewej strony. Widziałem go właśnie tam, a nagle zostałem uderzony z drugiej strony - mówił.
Do wypadku doszło w momencie, kiedy na torze było zamieszanie - zjechał właśnie samochód bezpieczeństwa, a ośmiu kierowców wracało do ścigania z alei serwisowej. Felipe Massa i Giancarlo Fisichella zlekceważyli czerwone światło (później zostali za to wykluczeni z wyścigu), Kubica się zatrzymał. W momencie kiedy zapaliła się zielona lampa, wyprzedził go Trulli. Możliwe, że Włoch spodziewał się, iż może zostać za to ukarany, i chciał przepuścić przed siebie Kubicę. Polak zaatakował jednak po zewnętrznej, czego Trulli się nie spodziewał... FIA (Międzynarodowa Federacja Samochodowa) ustali, kto był winny.
_ rel="nofollow">Więcej w "Gazecie Wyborczej" _Więcej w "Gazecie Wyborczej"