Kierowcy nie widzą znaków drogowych
Jedną z cech Polaków jest skłonność do postrzegania rzeczywistości w ciemnych barwach. Nasi kierowcy rzeczywiście mają jednak powody do narzekań. Nie dość, że drogi są mało przepustowe i w złym stanie, to jeszcze stoi przy nich gąszcz znaków i reklam. Doprowadza to do tego, że nie zwracają oni uwagi na ograniczenia prędkości, a wtedy łatwo padają łupem zaczajonych policjantów z miernikiem prędkości.
Jednym z najpoważniejszych źródeł zagrożenia na drodze jest rozproszenie kierowcy. Choć pod tym względem największym wrogiem kierującego jest zmęczenie, to warto również przyjrzeć się kwestii bagatelizowanej przez polskie prawo - liczbie znaków i przydrożnym reklamom. Wystarczy wybrać się w dowolną trasę krajową, by przekonać, się, że asfaltowej nitce towarzyszy gąszcz metalowych tablic. Niemożliwe jest odczytanie treści ich wszystkich, a wraz z upływem czasu jazdy zmniejsza się zdolność kierowcy do odróżniania tych, które mają charakter reklamowy, od tych, których przestrzegania wymaga prawo. Jak duża grupa kierowców nie zauważa znaków drogowych? Więcej, niż moglibyśmy przypuścić. Ich liczba to nawet 80 proc., szacują katowiccy policjanci.
Śląska drogówka przeprowadziła eksperyment, mający sprawdzić, w jakim stopniu kierowcy rozpraszani są przez elementy otoczenia drogi. Na poboczu ulicy Kościuszki w Katowicach zaparkowano dwa wyścigowe samochody używane przez 17-letniego rajdowca. Młodemu kierowcy towarzyszyły dwie atrakcyjne hostessy. Tuż za nim została zamontowana tablica przypominająca znak drogowy ograniczenia prędkości jazdy do 44 km/h. Ok. 100 metrów dalej patrol policjantów ruchu drogowego zatrzymywał kierowców, prosząc ich o odpowiedź na pytania dotyczące tego, co przykuło ich uwagę i czy zauważyli nietypowy znak.
Aż 80 proc. ankietowanych stwierdziło, że byli do tego stopnia rozproszeni sytuacją przy drodze, iż nie zauważyli znaku. Kolejni ankietowani twierdzili, że widzieli znak, choć kolejność zapamiętywania była następująca: samochody - dziewczyny - znak. W jednym tylko przypadku kierowca oraz pasażer skupili się wyłącznie na nietypowym znaku, co dodatkowo wywiązało między nimi dyskusję na temat prawidłowości tego typu znaku w odniesieniu do przepisów ruchu drogowego.
Jak podkreślają organizatorzy, akcja była realizowana w ramach kampanii społecznej, która ma ograniczyć wypadki wśród młodych kierowców. Ich zdaniem pokazała jak wielu uczestników ruchu drogowego nie dostrzega znaków drogowych, gdyż rozprasza się rozmieszczonymi wzdłuż drogi reklamami oraz innymi kuszącymi wzrok sytuacjami. Co grozi kierowcy za taki moment rozproszenia? Taryfikator mandatów i punktów karnych jest bezlitosny. Przekroczenie dopuszczalnej prędkości o wartość do 10 km/h oznacza utratę 50 złotych. Jeśli przekroczymy prędkość o 11-20 km/h, policjant wypisze nam mandat na kwotę od 50 do 100 złotych i dołoży na nasze konto 2 punkty karne. Maksymalnie możemy zostać ukarani mandatem w wysokości 500 złotych i 10 punktami karnymi.
Pozostaje pytanie - co władze robią, by zmniejszyć rozmiar rozpraszania kierowców? Niestety, niewiele. Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad wiosną dokonała przeglądu oznakowania głównych dróg krajowych. W jego wyniku ma zniknąć 406 znaków, które w chybiony sposób określają dopuszczalną prędkość na drodze. Mówi się też o wycofaniu z użytku niektórych znaków informacyjnych: np. „natrysk”, „telefon”, „schronisko młodzieżowe”, „restauracja”, „obozowisko (kemping)”. Do tego konieczne jest jednak opracowanie odpowiednich przepisów przez ministra transportu. Co z reklamami?
Prawo nie określa ich maksymalnej liczby na jednostkę długości, a jedynie minimalną odległość od pasa jezdni. Ustawa o drogach publicznych precyzuje, że obiekty budowlane, w tym reklamy, nie mogą znaleźć się bliżej niż: 30 m od autostrady w terenie zabudowanym i 50 m w terenie niezabudowanym, odpowiednio 20 i 40 m od drogi ekspresowej, 10 i 25 m od drogi krajowej, 8 i 20 m od drogi wojewódzkiej lub powiatowej oraz 6 i 15 m od drogi powiatowej. Prawo nie reguluje również precyzyjnie kwestii świetlnych tablic reklamowych. Przepisy mówią jedynie, że nie wolno kierowców oślepiać. Pojęcie to jest jednak względne, co wykorzystują operatorzy takich urządzeń.
Jazda polskimi drogami czasami przypomina walkę o przetrwanie, w której stronnikami zmotoryzowanych rzadko bywają nawet policjanci. Trzeba się jednak uzbroić w cierpliwość. Nim zostaną wprowadzone sprzyjające kierowcom przepisy, „miśki” wypiszą jeszcze wiele mandatów.
Źródło: PAP
tb, moto.wp.pl