"Każdy ojciec byłby dumny z takiego syna"
Przez lata woził syna na tory do Częstochowy i Kielc, wspierał i rozwijał jego karierę. Starty Roberta kosztowały jednak tak dużo, że Artur Kubica, właściciel krakowskiej drukarni, stanął na krawędzi bankructwa. Dziś z sentymentem wspomina tamte czasy i mówi wprost: - Jestem dumny jak cholera!
- Czy Polacy lepiej już rozumieją F1?
- Mam takie wrażenie. Już nikt nie oczekuje od Roberta wygranej w każdym wyścigu. Ludzie zrozumieli, jak wiele zależy od sprzętu, obsługi, inżynierów. Kierowca to tylko jeden z elementów.
- Ile zależy od kierowcy?
- Moim zdaniem 20, może 30 procent. Dobry kierowca ma większy wpływ. Musi tak być, skoro czterech kierowców zarabia więcej niż inni.
- Jak wyglądają pana kontakty z Robertem?
- Rzadko się widujemy, nie ma takich możliwości. Za to słyszymy się dość często.
- Udziela mu pan jakichś rad, jak w kartingu?
- A co ja mogę mu doradzić? Robert jest dorosłym człowiekiem z silną osobowością. Od wielu lat robi tak, jak uważa, wychodzi z założenia, że wie, jak wszystko robić.
- Minął rok od debiutu Roberta. Ze wszystkiego jest pan zadowolony?
- Bilans jest bardzo na plusie. Robert ma mocną pozycję w F1, eksperci przewidują, że czeka go długa kariera.
- Co pan czuje, widząc nazwisko "Kubica" w stawce kierowców najbardziej elitarnego sportu na świecie?
- Jestem dumny jak cholera! Każdy ojciec byłby dumny z takiego syna. A ja mogę być jeszcze zadowolony z siebie, bo poświęciłem na to kawał życia. I zawsze wierzyłem w Roberta.