Jak poznać nieoznakowany radiowóz ITD
Większość Polaków myśli już o długim weekendzie i związanymi z nim wyjazdami. Przy takiej okazji humor może popsuć nam tylko zła pogoda lub mandat. Na drogach na kierowców czekać będzie już nie tylko policja, ale i pracownicy Inspekcji Transportu Drogowego. Funkcjonariusze ITD dysponują nie tylko gąszczem fotoradarów, ale też nieoznakowanymi radiowozami, na pokładzie których umieszczono mobilne urządzenia, rejestrujące przekroczenie dozwolonej prędkości. Jak je rozpoznać?
Inspekcja Transportu Drogowego w ciągu dwóch lat, z instytucji zupełnie obojętnej kierowcom samochodów osobowych, stała się jedną z najbardziej znienawidzonych przez nich formacji. Kierowcy oskarżają pracowników ITD o prowadzenie polowania, którego jedynym celem jest przyłapanie jak największej liczby kierowców na przekraczaniu dozwolonej prędkości. Zadanie to udaje im się wypełniać wręcz doskonale. Kierowcy już od dawna zwalniają przed fotoradarami; teraz tym trudniej wpaść w jego sidła, że większość spośród używanych urządzeń ma jaskrawą, żółtą obudowę. Ogromny plon zbierają jednak nieoznakowane radiowozy ITD.
Mowa o 35 samochodach różnych marek, z których część trafiła na drogi pod koniec 2012 roku. Dlaczego "krokodyle" są w stanie złapać więcej kierowców niż policja, która dysponuje zdecydowanie większą liczbą nieoznakowanych pojazdów? Wszystko za sprawą odmiennej taktyki działania. Policjanci, patrolujący drogi rejestrują wykroczenie, a następnie zatrzymują kierowcę i wręczają mu mandat. Taki widok sprawia, że inni użytkownicy dróg zwalniają, a ci, którzy dysponują radiem CB, wysyłają w eter ostrzeżenie, słyszane w promieniu kilku kilometrów. Kierowcy jadą ostrożniej, a bezpieczeństwo wzrasta. Tymczasem, nieoznakowane radiowozy ITD najczęściej stoją zaparkowane w zatoczce czy po prostu na poboczu w terenie zabudowanym i rejestrują wykroczenia. Kierowcy łamiący przepisy nie są zatrzymywani, a mandaty są wysyłane do nich pocztą. Stąd też mała szansa na to, że zostaniemy ostrzeżeni przez innych użytkowników dróg.
Jak więc rozpoznać nieoznakowane radiowozy ITD? Charakterystyczne anteny, zamontowane na dachu tych pojazdów widać już z daleka. Najczęściej są trzy: fabryczna antena samochodu, antena CB oraz antena, służąca do wysyłania danych z fotorejestratora. Jeśli do radiowozu zbliżamy się z przodu, z bliska łatwo dostrzec dwie dodatkowe lampy, umieszczone pod tablicą rejestracyjną. Co prawda ich rozmieszczenie i typ są niezgodne z ogólnymi zasadami, w związku z czym samochody te nie powinny przejść badania technicznego, ale minister transportu szybko wydał decyzję, dopuszczającą użycie takich świateł przez ITD i polowanie na kierowców trwa w najlepsze. Kolejnym elementem, który pozwala zidentyfikować nieoznakowany radiowóz jest głowica, zamontowana w osłonie chłodnicy. Element ten umożliwia dokonywanie pomiarów i jest na tyle duży, że - w zależności od modelu -
zachodzi na zderzak lub maskę.
Oczywiście, najłatwiej powziąć podejrzenia na podstawie marki i modelu samochodu. Najczęściej używanymi w charakterze nieoznakowanych radiowozów samochodami są Ford Focus kombi III generacji i Ford Mondeo. Inne modele wykorzystywane przez ITD to Ford Kuga, Skoda Octavia, Opel Vectra, Astra i Insignia, Citroen C4 i Berlingo oraz Peugeot Partner. Te ostatnie są co prawda oznakowane, ale w sposób, który łatwo może wprowadzić nas w błąd. Samochody otrzymały żółtą barwę i pomarańczowe "koguty" na dachu, co sprawia, że z daleka można brać je za pojazdy pomocy drogowej lub GDDKiA.
Nim wyruszymy w weekendową trasę, warto również dowiedzieć się czegoś na temat taktyki, którą stosują funkcjonariusze ITD, policjanci i straż miejska lub gminna. Wszystkie te służby od czasu do czasu wykonują kaskadową kontrolę prędkości. Jeśli więc przyłapie nas jeden nieoznakowany radiowóz "krokodyli", nie oznacza to, że 400-500 metrów dalej nie stoi następny. Pomiar prędkości często prowadzony jest "z zaskoczenia", a więc zza zarośli, za ostrymi zakrętami, albo innymi przeszkodami, jak przystanki autobusowe, a nawet filary mostów.
Często również zdarza się, że służby wykorzystują zawiłość polskich przepisów i niedostateczną ich znajomość u kierowców. Jedną z ulubionych sztuczek straży gminnych jest wykorzystywanie nietypowego rozmieszczenia znaków. Jeśli wjeżdżamy do miejscowości, której nazwa zapisana jest na zielonej tablicy, pod którą znalazł się znak ograniczenia prędkości, to określony na nim limit obowiązuje aż do napotkania kolejnego zielonego znaku, oznaczającego koniec tej miejscowości. Jeśli nawet pomiędzy nimi znajdzie się znak oznaczający koniec terenu zabudowanego, nie oznacza to, że można przyspieszyć do 90 km/h. Wciąż obowiązuje limit określony znakiem, który minęliśmy wjeżdżając do tej miejscowości. Mało intuicyjne? Oczywiście! Ale wielu kierowców tego nie wie lub automatycznie reaguje przyspieszając, gdy tylko zobaczy znak "koniec terenu zabudowanego". Wystarczy w takim miejscu ustawić fotoradar, by być pewnym obfitych łowów.
Mandat potrafi zepsuć nawet najlepiej zaplanowany urlop. Trzeba jednak pamiętać o tym, że spowodowanie wypadku jest znacznie gorsze. Nie wolno dopuścić do tego, by siedząc za kierownicą, większą uwagę zwracać na zaparkowane na poboczu samochody i czających się w zaroślach policjantów, niż na sytuację na drodze.
tb/mw/tb, moto.wp.pl