Hołowczyc: spełniło się moje największe marzenie
Krzysztof Hołowczyc, który z francuskim pilotem Xavierem Panserim zajął trzecie miejsce w 37. Rajdzie Dakar w gronie kierowców samochodów, podkreślił na mecie w Buenos Aires, że spełniło się jego największe marzenie.
52-letni olsztynianin niejednokrotnie powtarzał, że jego celem jest wniesienie na podium polskiej flagi.
- Trudno nawet znaleźć mi odpowiednie słowa, żeby wyrazić ogromną radość. Zrealizowałem swoje wielkie sportowe marzenie stając na podium rajdu Dakar. Kosztowało mnie to dziesięć lat ciężkiej pracy, wielu wyrzeczeń i zupełnego poświęcenia się pasji. Gdy pierwszy raz w 2005 roku dojechałem zupełnie wycieńczony do mety w senegalskim Dakarze na 60. miejscu byłem pewny, że więcej tam nie wrócę, że to nie dla mnie - powiedział Hołowczyc.
Wtedy twierdził, że nie da się poniewierać po afrykańskich bezdrożach. - To nie dla mnie taka "zabawa", dla człowieka, który jakieś tam sukcesy w "normalnych" rajdach odniósł. Ale... Czas leczy rany i zmienia podejście, nawet do tego, czego się początkowo nie chce. Efekt jest taki, że zakochałem się po uszy w rajdach terenowych. Wracałem z kolejnych edycji poturbowany nie tylko psychicznie, bo nie dopisywało mi szczęście, ale też w gorsecie ortopedycznym, a nawet po złamaniu kręgosłupa na wózku inwalidzkim - wspomniał.
Były też piękne chwile, kiedy kończył rajd na piątych miejscach (2009 i 2011) i szóstym rok temu, gdy wygrał etap i był liderem.
- Dziś stanąłem na podium i wiem, że te wszystkie bolesne i radosne doświadczenia miały swój sens, że były potrzebne, żebym teraz mógł świętować ten sukces. Oczywiście ogromną rolę odegrał w nim mój pilot Xavier Panseri, który spisał się wprost znakomicie, zwłaszcza, że był to jego debiut w rajdzie. Zatriumfowała też nasza taktyka - podkreślił.
Hołowczyc przed startem mówił, że będą się starali jechać szybko, równo i rozważnie, tak by nie popełnić jakichś większych błędów.
- Do tej pory zawsze coś chciałem udowodnić, wygrać etap, wyprzedzić kilku rywali na trasie, pokazać jaki jestem szybki. W tym roku jechaliśmy szybko, ale też bardzo konsekwentnie, bez żadnych większych wpadek. Zaczęliśmy od czwartego miejsca, potem po poważnej awarii wału napędowego spadliśmy na szóste, szybko wróciliśmy na czwarte, które utrzymywaliśmy długo, aż do awarii Saudyjczyka Yazeeda Alrajhi - wspomniał kierowca zespołu Lotto Team.
Ten rajd miał prawie 9000 kilometrów, trasa była bardzo ciężka, o czym świadczą duże różnice czasowe w czołówce we wszystkich kategoriach.
- Zorientowaliśmy się w porę z Xavierem, że trzeba jechać na tyle szybko by nie wypaść z czołówki, ale jednocześnie tak, by oszczędzać silnik. I to się udało. Trzeba też jasno powiedzieć, że jechaliśmy świetnym samochodem MINI All 4 Racing, rewelacyjnie przygotowanym przez zespół X-raid. To jest zespołowy sukces załogi, mechaników i logistyków, za którym stoi przede wszystkim Sven Quandt, założyciel i szef X-raidu, któremu pragnę wyjątkowo serdecznie podziękować za zaufanie i wiarę w moje umiejętności - zaznaczył.
Hołowczyc podkreślił, że w najtrudniejszym momencie jego dakarowej przygody, gdy stracił wieloletniego sponsora, to właśnie Niemiec Quandt wyciągnął do niego pomocną dłoń, proponując rolę kierowcy fabrycznego Mini.
- Dziękuję mojej żonie Danusi i córkom za bezgraniczne akceptowanie mojej pasji, za ich wszystkie wyrzeczenia, za nieprzespane noce, za stracone nerwy. Dziękuję za ogromny doping kibicom. Ich energia do nas dociera i pomaga w najtrudniejszych chwilach. Gratuluję też Rafałowi Sonikowi, kapitanowi Poland National Team, temu upartemu, samotnemu jeźdźcowi, który swoim quadem wjechał na najwyższy stopień podium. Ja też od lat marzyłem, żeby na nim stanąć z polską flagą w ręku. Dziś moje marzenie się spełniło - powiedział na mecie w Buenos Aires Hołowczyc.
Zwycięzcą 37. Rajdu Dakar został Katarczyk Nasser al-Attiyah z francuskim pilotem Matthieu Baumelem. Drugie miejsce zajął Giniel de Villiers z RPA jadący z byłym znakomitym motocyklistą, Niemcem Dirkiem von Zitzewitzem.