Hołowczyc: Santos odmówił, Schott pomógł
Krzysztof Hołowczyc miał problemy z elektroniką na ósmym etapie Rajdu Dakar długości 776 km. Usunięcie usterki w BMW zajęło mu ponad godzinę. Pomocy kierowcy Orlen Teamu odmówił Portugalczyk Ricardo Leal Dos Santos, natomiast udzielił ją Niemiec Stephan Schott.
Odcinek specjalny miał aż 509 km. Trasa prowadziła z Antofagasty do Copiapo - miasta położonego na skraju pustyni Atakama. To jeden z najsuchszych obszarów na świecie. Kierowcy samochodów i motocykli zmagali się głównie z kopnymi wydmami oraz piaskami.
48-letni Hołowczyc (od 2007 do 2009 poseł do Parlamentu Europejskiego), jadący z belgijskim pilotem Jean-Markiem Fortinem, po dotarciu do mety powiedział:
- Zaczęliśmy bardzo szybko. Na pierwszych 100 kilometrach zrobiliśmy dobry wynik, byliśmy cały czas za Francuzem Stephanem Peterhanselem. Nagle zorientowaliśmy się, że nie mamy ładowania. Stanęliśmy żeby zobaczyć, czy nie spadł pasek. Był jednak na miejscu, natomiast spalił się alternator. Musieliśmy podjąć decyzję, czy czekać na samochód serwisowy T4, czy działać samemu.
- Dogonił nas Dos Santos, który jedzie także BMW w zespole X-raid i nas ubezpiecza. Wymyśliłem, że możemy podmieniać akumulatory, które będą się ładowały rotacyjnie w sprawnym aucie. On jednak odmówił pomocy i pojechał dalej.
- Zacząłem rozbierać instalację sam; zobaczyłem, że jest urwany główny kabel doprowadzający prąd z alternatora. Bardzo trudno było go ponownie połączyć, gdyż normalnie stosuje się specjalną końcówkę. Rozplotłem ten kabel, połamałem plastik wkoło niego, zaplotłem z powrotem i owinąłem taśmą. Cała operacja zajęła ponad godzinę. Byłem przekonany, że ta konstrukcja długo nie wytrzyma, jednak się udało.
Zacząłem wyprzedzać wszystkie ciężarówki i pozostałych zawodników, którzy minęli nas podczas naprawy. W kurzu uderzyłem w kamień tak silnie, że aż pękła felga i urwał się przewód hamulcowy. Na szczęście mieliśmy zapasowy. Pomógł nam go wymienić Stephan Schott - opowiadał Hołowczyc.
Urodzony w Olsztynie wielokrotny mistrz Polski przesunął się z piątego na szóste miejsce w klasyfikacji generalnej samochodów. Natomiast dotychczasowy lider Hiszpan Carlos Sainz oddał prowadzenie kierowcy z Kataru Nasserowi Attyiahowi.
Więcej szczęścia niż Hołowczyc mieli motocykliści Orlen Teamu, którzy pomimo problemów nawigacyjnych zajęli dobre lokaty. Jacek Czachor był 17., a Marek Dąbrowski 24. Copiapo to miejsce szczególnie pechowe dla Dąbrowskiego, który na dwóch poprzednich rajdach miał tu poważne wypadki.
- Znam chyba wszystkich lekarzy w tym mieście. To jest pustynia, z którą wiążą się moje najgorsze przygody życiowe - wspomniał. - Dziś pojechałem po śladach, zamiast ufać bezgranicznie książce drogowej. Kiedy zorientowałem się, że błądzę, nie zawróciłem tylko chciałem skrócić trasę przez góry".
Jednak przepaść, która była na trasie, ograniczyła zapał Dąbrowskiego, który awansował w klasyfikacji generalnej na 16. pozycję.
- Jest grupa zawodników, którzy ślepo za mną jadą już od kilku etapów; chyba bardziej ufają mnie, niż sobie. Kiedy błądzę nie wyprzedzają, tylko czekają na moją decyzję. To miłe, gdyż oznacza, że mam jakąś markę w zakresie nawigowania - dodał.
Z kolei czternasty po ośmiu etapach Czachor przyznał, że miał kilka pomyłek nawigacyjnych. - Raz nie udało mi się podjechać pod wydmę. Byłem zdziwiony. Dopiero gdy uświadomiłem sobie, że jadę mniejszym motocyklem, zacząłem inaczej atakować wzniesienia. Oceniałem ich kąt nachylenia i wybierałem optymalną trasę. Większość etapu jechałem sam bądź w kurzu.
Po poniedziałkowym etapie przewagę nad rywalami zwiększył Marc Coma. Hiszpan o 9 minut i 19 sekund wyprzedza Francuza Cyrila Despres.
Dziewiąty etap zostanie rozegrany wokół Copiapo. Organizatorzy zapowiedzieli wiele niebezpiecznych miejsc z uskokami oraz kopnymi wydmami. Motocyklistów czeka również nietypowy dla Dakaru start równoległy. Czołówka będzie wypuszczana w grupach dziesięcioosobowych.