Hołowczyc: myślałem, że to koniec
Kilka razy miałem strach w oczach, myślałem, że to już koniec. Kiedy zjeżdżałem z takiej wielkiej góry, nie wiedząc, co jest na dole, byłem przekonany, że to jest mój ostatni zjazd, ale nie mogłem nic zrobić - mówi w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" Krzysztof Hołowczyc.
Momentami ten rajd wyglądał niczym wojna. Wielu rannych zawodników nie dojechało do mety. Tym większa musi być radość, że się panu udało.
O tak. Najbardziej cieszę się z tego, że jestem cały i zdrowy. To największe szczęście. Nie brakowało dramatycznych momentów. Kilka razy miałem strach w oczach, myślałem, że to już koniec. Kiedy zjeżdżałem z takiej wielkiej góry, nie wiedząc, co jest na dole, byłem przekonany, że to jest mój ostatni zjazd, ale nie mogłem nic zrobić. Udało się jednak. Niesamowite, ile razy w tym rajdzie każdy z nas przełamał własne słabości.
Ten Dakar był trudniejszy od afrykańskiego?
Według mnie dużo cięższy niż te na Czarnym Lądzie, pełen pułapek i niezwykle niebezpiecznych miejsc. Ale chyba organizatorom właśnie o to chodzi, żeby legenda Dakaru, najtrudniejszego i najbardziej niebezpiecznego rajdu świata, trwała nadal. Rajd w Ameryce Południowej ma przed sobą wielką przyszłość. Kibice tworzą tu niezwykłą atmosferę. Byłem niesiony na falach dobrych emocji fanów, których wokół było mnóstwo.
Można porównać ten rajd do innych zawodów?
Dakar to olimpiada sportów motorowych. To jest Mount Everest, szczyt, na który każdy chciałby się wspiąć. Wszyscy wbijamy pazury w ziemię, próbujemy wdrapywać się wyżej mimo wielu przeciwności. To bardzo boli, ale każdy chce iść jeszcze wyżej. Ja swój Everest zdobyłem.
_ Więcej w Przeglądzie Sportowym _