Hołowczyc dla WP: "Myślałem sobie: co to jest? Przecież ten rajd nas zabije"
WP: Gratuluję olbrzymiego sukcesu. Równe 10 lat pracował pan na to, aby stanąć na podium Rajdu Dakar. Na 37. edycję tego najtrudniejszego rajdu na świecie jechał pan z myślą "teraz, albo nigdy"?
Krzysztof Hołowczyc: Dekadę walczyłem o to podium. Pamiętam, jak przed pierwszym swoim Dakarem zapowiadałem, że interesuje mnie zwycięstwo. Moi koledzy sportowcy naśmiewali się wtedy ze mnie: "Człowieku, czy ty wiesz, kto tam jedzie, jak wielka jest to impreza?". Stopniowo krok po kroku poprawiałem swoją jazdę i już po paru latach byłem blisko. Wtedy jeszcze trochę brakowało mi doświadczenia. W tym roku, kiedy na początku rajdu ponownie przytrafiła nam się awaria techniczna, to bałem się, że to będzie koniec. Ppostanowiłem zmienić strategię: szybko, czysto i spokojnie podróżowaliśmy do mety. Xavier (Panseri - pilot Hołowczyca) bardzo dobrze nawigował i ta taktyka się opłaciła, ponieważ na końcu wjechaliśmy na podium.
WP: Wiele załóg w ogóle nie dotarło do mety. To był najtrudniejszy Dakar, odkąd został przeniesiony do Ameryki Południowej?
Bez wątpienia. Jeszcze nigdy nie było tak trudnej edycji w Ameryce Płd. Mimo, że byłem znakomicie przygotowany fizycznie i psychicznie, to mocno odczułem trudy tegorocznego rajdu. Wielkie wysokości, bardzo długie odcinki, etapy maratońskie - to wszystko sprawiło, że ten Dakar mocno dał nam się we znaki.
WP: Organizatorzy już drugiego dnia zafundowali uczestnikom morderczy etap. Odcinek z Villa Carlos Paz do San Juan był najbardziej wymagający w całym rajdzie?
Wszyscy mówili, że to będzie oes, który mocno zamiesza w klasyfikacji i rzeczywiście tak się stało. To właśnie na tym etapie spłonął samochód Adama Małysza. Było niezwykle ciężko. W końcówce płakałem, już nie miałem siły jechać. Myślałem sobie: "co to jest? Przecież ten rajd nas zabije". Na mecie jednak okazało się, że zajęliśmy przyzwoite miejsce.
WP: Następnego dnia też nie było łatwo, kiedy w samochodzie awarii uległo przeniesienie napędu. Myślał pan, że to już koniec jazdy?
Byłem o tym święcie przekonany. Myślałem, że znów dopadł nas pech. Jechaliśmy tylko z przednim napędem i walczyliśmy o to, żeby przetrwać. Przejechanie wtedy przez fesz-fesz, kiedy problemy miały auta z napędem na cztery koła, graniczyło z cudem. Mechanicy nie mogli uwierzyć, że udało nam się dotrzeć na metę.
WP: Początek Dakaru był dla pana i pozostałych polskich zawodników bardzo trudny również ze względu na rodzinną tragedię Jacka Czachora oraz śmierć motocyklisty Michała Hernika.
Bardzo to przeżyłem. Chyba bardziej wstrząsnęła mną śmierć Kuby, syna Jacka, ponieważ dobrze go znałem, zawsze się gdzieś widzieliśmy. Miałem poczucie niemocy, sam jestem ojcem i domyślam się, co musiał czuć Jacek. Potem przyszła wiadomość o śmierci Michała. Okazało się, że ten Dakar będzie dla Polski bardzo trudny. Na szczęście ten rajd jest tak wymagający, że na trasie nie było zbyt wiele czasu, aby o tym myśleć.
WP: Jednym z najbardziej charakterystycznych obrazków tegorocznego Dakaru była pana spektakularna walka z Nanim Romą, kiedy obaj pędziliście na złamanie karku z kilometrowej wydmy. Ryzyko nie było zbyt duże?
Teraz z perspektywy czasu, kiedy na to patrzę muszę przyznać, że to było bez sensu. Czyste szaleństwo. Jednak w tamtym momencie poziom adrenaliny był tak wysoki, że za nic nie chciałem dać się wyprzedzić. Nasz wyścig był szaleństwem, jechaliśmy z prędkością 200km/h, w miejscu, gdzie łatwo było polecieć i się turlać kolejne kilkaset metrów.
WP: Wielokrotnie mawiał pan, że Dakar to nieuleczalna choroba, która sprawia, że bez względu na to, jak było ciężko, za rok chce się wrócić na start. Nie wierzę, że po wywalczeniu podium, nie pojawiła się myśl, aby w kolejnym Dakarze powalczyć o zwycięstwo.
Zawsze powinno tak być u sportowca, że chce coraz więcej. W tej chwili jednak czuję przede wszystkim wielką satysfakcję z podium. Nie chcę teraz niczego obiecywać, ponieważ każdy start w Dakarze wymaga ogromu pracy, a na samym rajdzie potrzeba szczęścia. W tym roku wreszcie szczęście się do mnie uśmiechnęło, może zaczął się dla mnie okres, w którym szczęście będzie dopisywało mi częściej. Bardzo bym sobie tego życzył.
Maciej Rowiński, WP.PL
Dyskutuj z autorem na Twitterze
Obserwuj @maciej_rowinski