Godzinę temu kupiłem Mercedesa
Stare Mercedesy mają w sobie coś ponadczasowego. Ich kanciaste karoserie u każdego budzą jakieś uczucia. Mimo, że wielu kierowców traktuje je jako przeżytek, to jednocześnie ceni je za trwałość i niezawodność. Godzinę temu znów udało mi się zrobić interes życia. Za kilka tysięcy złotych kupiłem Mercedesa z 1993 roku, o którego starałem się od 3 miesięcy.
W obliczu mody na youngtimery wielu miłośników motoryzacji przeczesuje ogłoszenia w celu znalezienia wyjątkowo zadbanego auta, albo rzadkiego modelu w dobrym stanie. Szacunek na dzielni wzbudzają egzemplarze od pierwszych właścicieli z niewielkim przebiegiem. Serwisy ogłoszeniowe to pozornie kopalnia takich rarytasów, jednak ja wolę egzemplarze, które nie pojawiły się jeszcze w sieci.
W idealnej sytuacji poprzez znajomych docieram do właściciela pojazdu, który stoi od dłuższego czasu lub też jest rzadko używany i po oględzinach i narzekaniu na mankamenty przystępuję do negocjacji. Najczęściej nasze wyobrażenia o cenie danego auta są odległe o lata świetlne, ale po ustępstwach z każdej strony dochodzimy do porozumienia, albo rozstajemy się w miłej atmosferze.
W przypadku tego mercedesa, zadziałała inna metoda. Często zdarza mi się kręcić po osiedlowych uliczkach warszawskiego Żoliborza, Bielan i Bemowa w poszukiwaniu ciekawych samochodów. Często trafiam na stare porzucone auta, których karoserię częściowo pokrywa mech, maskując dziury wyżarte przez korozję. Jednak mój wzrok jak magnes przyciągają białe papierowe prostokąty przyklejone po wewnętrznej stronie bocznych szyb. Jeśli na tym prostokącie jest ręcznie napisane „SPRZEDAM”, to wiem, że czeka mnie rozmowa telefoniczna.
Bywa, że dzwonię od razu po szybkich oględzinach, a czasem robię zdjęcia telefonem i jadę dalej. Tym razem po zdjęciach odjechałem i zapomniałem o brązowym mercu. Kilka dni później przeglądając telefon trafiłem na pamiątki ze spotkania z tym autem. Lakier nie wydawał mi się oryginalny, bo wyglądał zbyt dobrze i miał nietypowy brązowy odcień. Miałem w życiu kilka starych mercedesów 190 i W124 i wydawało mi się, że to niemożliwe, żeby z fabrycznej lakierni wyjeżdżały tego typu odcienie. Jednak po brązowym Fordzie Bronco II, którego sprzedałem kilka lat temu, mam słabość do brązowych kanciaków.
Przezornie kartkę z podstawowymi danymi i numerem telefonu fotografuję z bliska, żeby nie mieć problemu. Właścicielka auta streściła mi historię tego egzemplarza i podała kilka danych technicznych. Co ciekawe, od razu obnażyła mankamenty małego mercedesa i zaproponowała pokazanie auta. Ze względu na pracę i inne czasopochłaniacze oględziny odbyły się kilkanaście dni później i już wtedy wiedziałem, że musze mieć ten wóz.
Kolejne miesiące mijały na bezskutecznych próbach znalezienia czasu na podjechanie kilkuset metrów od domu i podpisanie umowy, a w międzyczasie trafiły się kolejne okazje motoryzacyjne w podobnej cenie. Ta sytuacja nazywa się klęską urodzaju i przynosi wiele problemów, które trzeba rozwiązać ze świadomością konieczności odpuszczenia kolejnych zakupów.
Dodatkowe oględziny poprzedzające zakup polegają u mnie na pobieżnym sprawdzeniu newralgicznych punktów tego modelu. Okolice progów, błotniki, doły drzwi, blachy pod zbiornikami na płyn do spryskiwaczy, podstawa akumulatora i okolice przedniej i tylnej szyby to miejsca, które muszą być zdrowe. Wnętrze, czyli tapicerka foteli i panele na drzwiach, deska rozdzielcza i podsufitka zdradzą, czy samochód jeszcze nie przekroczył bariery 500 tysięcy kilometrów.
Na koniec mechanika. Zawieszenie, silnik i skrzynia biegów. W tym przypadku drugi zestaw zawieszenia dostaję gratis, silnik wymaga podstawowych regulacji, a skrzynia biegów niestety wymaga poważnej ingerencji. Drążek żyje własnym życiem, a znalezienie biegów wymaga treningu.
Z jednej strony to dobrze, bo w pierwszej myśli chciałem zamienić manualną skrzynię na leniwy automat, ale jak dowiedziałem się, że auto jest oryginalne i całkiem zadbane, to mam wątpliwości. Druga sprawa to nieudolnie naprawiona maska silnika w okolicy atrapy chłodnicy. Auto miało stłuczkę dawno temu i włókno szpachlowe zastosowane w miejscu uszkodzenia pękło, obnażając niefachowość magika, który to wykonał.
W bagażniku dostaję wspomniany zestaw zawieszenia i felgi, na których kiedyś były zimowe opony. Auto stoi na 15 calowych alusach, które zastąpię oryginalnymi piętnastkami z wersji Sportline, czekającymi w garażu od kilku tygodni. Oprócz tego muszę zaplanować wizytę w warsztacie i postawić merca na podnośniku. To bardzo nieodpowiedzialne nie sprawdzać samochodu przed zakupem, ale zwykle ufam poprzednim właścicielom, ponieważ skoro jeździli samochodem przez ostatnich kilka lat, to wiedzą czy coś wymaga naprawy, czy nie.
Być może niektórzy będą zawiedzeni, ale pod maską tego samochodu a nie pracuje klekoczący diesel, a czterocylindrowy dwulitrowy benzyniak. Dla mnie to o wiele lepszy silnik, ponieważ diesle w starych mercedesach przyciągały miłośników długich dystansów i często samochody te są już skrajnie zużyte. Dodatkowo zawsze mówię, że nie ma co marudzić w przypadku koloru czy wersji silnikowej, jeśli w całości auto jest w dobrej kondycji.
Póki co przejechałem nim tylko kilkaset metrów i czeka mnie poważna rozmowa z przyszłą żoną. Postaram się przekonać ją, że zapłaciłem połowę tego, co w rzeczywistości, a wartość tego merca jest kilkakrotnie wyższa. Właściwie to już mam na niego kupca. Udało mi się to już ponad 20 razy, więc pewnie i teraz się uda.
Samochód czeka na mechanika, małe spa i wymianę felg. Kolejne etapy przygotowania go do sezonu będę pokazywał w cyklu o roboczej nazwie „Kupiłem Mercedesa”.
Jeśli chodzi o informacje o takich okazjach, to każdy doświadczony poszukiwacz starego żelaza wie, że ciekawe egzemplarze różnych samochodów i motocykli trafiają się znacznie częściej, niż mamy pieniądze, żeby je kupować.
A może ktoś z czytelników stał się ostatnio właścicielem ciekawego pojazdu, lub kończy przygotowania do nowego sezonu zlotów, rajdów, wyścigów lub imprez? Zapraszam do podzielenia się tymi historiami.