Gdy samochód nie odpala
Ostatnie dni bezwzględnie przekonują nas, że złotą, polską jesień mamy już za sobą. Nadchodzi zima, a wraz z nią mrozy, które potrafią wyłączyć z obiegu niejeden samochód. Ci zmotoryzowani, którzy nie dysponują garażem, mogą niebawem stanąć przed problemem braku spodziewanej reakcji auta po przekręceniu kluczyka. Jak sobie radzić w takiej sytuacji?
Wyraźna większość zmotoryzowanych niestety nie ma garażu. Dla samochodów oznacza to konieczność konfrontowania się z warunkami pogodowymi. W takiej walce najczęściej poddaje się akumulator. Jeśli element ten nie ma jeszcze bogatej historii i współpracuje ze sprawnym alternatorem oraz układem elektrycznym, nie stwarza problemów. Wystarczy jednak 10-15 stopni poniżej zera, by egzemplarz w słabszej kondycji odmówił współpracy. Jeśli po mroźnej nocy samochodowa bateria się poddała, pozostają dwie możliwości. Pierwsza to naładowanie akumulatora za pomocą alternatora napędzanego pracującym silnikiem. Problem polega jednak na tym, że najpierw motor trzeba uruchomić, korzystając z zewnętrznego źródła energii. Może nim być inny samochód, który jednak nie przegrał walki z mrozem. Co robić?
Wystarczy otworzyć maskę i przygotować kable rozruchowe. Plus podpinamy do plusa, minus do minusa (lub do "masy" niesprawnego auta) i uruchamiamy "dawcę". Jego alternator zacznie ładować pokonany przez mróz akumulator "biorcy". Czasami trzeba poczekać kilka lub kilkanaście minut, nim w znokautowaną baterię wpłynie nowe życie. Zdania co do dalszego postępowania są podzielone. Istnieją dwie szkoły. Jedna radzi, by samochód z akumulatorem, który odmówił posłuszeństwa, spróbować uruchomić z kablami podpiętymi do samochodu udzielającego pomocy. Druga mówi, by je wcześniej odpiąć i w ten sposób zniwelować ryzyko uszkodzenia elektroniki w "reanimującym" aucie. Przy takim rozwiązaniu niezbędny okazuje się uprzejmy sąsiad. Co jednak, gdy takiego nie mamy? W tej sytuacji bardziej zapobiegliwi kierowcy mogą wyposażyć się w akumulator rozruchowy. Urządzenie, które w zależności od marki i parametrów kosztuje od 250 do ok. 600 złotych, przechowywane jest w domu lub piwnicy, dzięki czemu nie jest narażone na działanie
niskich temperatur. W razie konieczności od razu może przystąpić do pracy.
Ten sposób reanimacji samochodu ma jednak pewną wadę. Wyładowany akumulator jest w ten sposób ładowany maksymalnym prądem, jaki wytwarza sprawny samochód. Tymczasem optymalne ładowanie akumulatora polega na podawaniu prądu o wartości nie większej, niż 10 proc. jego pojemności. Dla przykładu akumulator o pojemności 45 Ah należy ładować prądem o natężeniu do 4,5 A. Jeśli zależy nam na czasie i z auta musimy skorzystać natychmiast, pozostaje nam właśnie uruchomienie silnika poprzez kable rozruchowe. Jeśli jednak nie musimy się spieszyć, lepiej naładować samochodową baterię za pomocą prostownika. Tu lepiej unikać najtańszych urządzeń, które w niektórych marketach można kupić za kilkadziesiąt złotych. Za kwotę ok. 200 zł mamy już całkiem spory wybór różnych modeli, ale nietrudno też znaleźć prostownik za 300-400 zł. Najlepiej wybrać urządzenie, które umożliwia wybór natężenia prądu
ładowania. Sposób posługiwania się prostownikiem jest opisany w jego instrukcji obsługi, ale warto pamiętać o kilku żelaznych zasadach.
Zdarza się, że samochód z rozładowanym akumulatorem długo stoi na mrozie. Jeśli tak jest, z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że jego elektrolit mógł zamarznąć. W przypadku zupełnie rozładowanej samochodowej baterii wystarcza do tego temperatura -12 stopni C. Pozostaje wówczas wymontowanie akumulatora. Operacja ta nie jest jednak polecana w niektórych modelach nowoczesnych aut. Może ona zostać potraktowana przez wewnętrzny komputer jako próba kradzieży i doprowadzić do uruchomienia blokady uniemożliwiającej jazdę. Jeśli jednak jesteśmy właścicielami bardziej tolerancyjnego pojazdu, wymontowanie akumulatora i umieszczenie go w ciepłym pomieszczeniu nie przysporzy nam kłopotów, a jednocześnie pozwoli na rozmrożenie elektrolitu. Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, wymontowanie akumulatora nie jest najprostszą czynnością pod słońcem, a błąd podczas tej czynności może spowodować uszkodzenie
elektroniki samochodu, np.: pokładowego komputera.
Przed ładowaniem akumulatora, który nie jest baterią bezobsługową, należy sprawdzić poziom elektrolitu. Akumulatory o jasnej obudowie często mają wskaźnik poziomu elektrolitu na zewnątrz. W przypadku pozostałych, poziom płynu można sprawdzić, zaglądając do środka. W bateriach o tradycyjnej budowie należy w tym celu odbezpieczyć korki poszczególnych cel lub zdjąć przykrywającą je listwę. Wewnątrz każdej celi znajduje się wskaźnik, który pokazuje poziom elektrolitu. Jeśli poziom elektrolitu jest niższy niż minimum, należy dolać wody destylowanej lub demineralizowanej.
Niezależnie od tego, z jakiego prostownika korzystamy, nie wolno łączyć biegunów (+) i (-) baterii. Jeśli mamy do czynienia z akumulatorem, dającym dostęp do wnętrza, korki cel należy pozostawić uchylone. Pozwoli to powstającym w trakcie ładowania gazom bezpiecznie się ulotnić. Ze względu na to, że nie są one ani przyjemne dla naszego zmysłu powonienia, ani zdrowe, na ładowanie należy wybrać miejsce przewiewne i nie przebywać w tym czasie w pobliżu akumulatora. Proces ładowania trwa zwykle około 10 godzin. W tym czasie wskazówka prądu ładowania na prostowniku powinna zbliżyć się do wartości 0.
tb, moto.wp.pl