Droga to na ogół ten element wakacyjnego wyjazdu, który chcemy mieć jak najszybciej za sobą. Może stanowić jednak też główną atrakcję podróży. Potrzeba tylko odpowiedniej drogi – takiej jak kryjąca wspaniałe widoki i tajemniczą historię Roßfeld Panoramastraße.
Pod tą nazwą kryje się licząca licząca 17 kilometrów pętla, która w kategoriach drogowych jest prawdziwą osobliwością. To najbardziej wysunięty na południowy wschód kawałek asfaltu w Niemczech (przez kilkaset metrów wjeżdża na teren Austrii, gdzie pozostaje własnością Republiki Federalnej Niemiec) i najwyższe miejsce, gdzie można się w tym kraju zapuścić samochodem przez cały rok (są inne drogi położone jeszcze wyżej, ale zamykane w sezonie zimowym). Droga ta prowadzi de facto donikąd – zatacza koło po Alpach Bawarskich zaczynając z poziomu 750 m n.p.m., by w najwyższym miejscu wznieść się na 1570 m n.p.m. W międzyczasie napotka tylko bar z tarasem i punkt pobierania opłat – to w końcu droga płatna (co nietypowe jak na Niemcy – kraj, w którym autostrady są darmowe).
Zainwestowane zaufanie (i osiem euro) wynagradza jednak przeżyciami, dla których warto poświęcić trwającą około dziesięć godzin podróż z centralnej części Polski. Panoramiczna trasa Roßfeld to bowiem miejsce, gdzie klimat górskiej wspinaczki łączy się z nadal żywą historią i motoryzacyjnym doświadczeniem na najwyższym (nomen omen) poziomie.
Kręte ścieżki historii
Dla tych, dla których podbój gór wiąże się wyłącznie z założeniem plecaka i spacerem po szlakach, przewidziano tutaj wiele ścieżek, na których mogą spędzić całe godziny. Skupmy się jednak na tym, co jest dla tego miejsca unikatowe, czyli drodze. Jak wiele kolosalnych (i pozbawionych racjonalnego wytłumaczenia) przedsięwzięć, powstała ona w czasach propagandowego reżimu, w tym wypadku – III Rzeszy.
Nigdy przez ten reżim nie była jednak szczególnie eksponowana. Poza udowodnieniem prymatu ówczesnej inżynierii nie niosła znaczącej symboliki. Była ostatnim etapem zapoczątkowanej jeszcze za czasów Republiki Weimarskiej Drogi Alpejskiej – również funkcjonującego do dzisiaj, wyjątkowej urody motoryzacyjnego szlaku odwiedzającego wszystkie najbardziej spektakularne pomniki przyrody i widoki na przestrzeni całej południowej granicy Niemiec od leżącego na pograniczu ze Szwajcarią Jeziora Bodeńskiego po otoczone austriackimi fiordami Königssee. Turystyka w zmotoryzowanym wydaniu była w końcu ważnym elementem niemieckich podróży od momentu, gdy tylko na drogach pojawiły się pierwsze samochody. Podobne zwyczaje wyrabialiśmy sobie także w przedwojennych latach w Polsce, czego efektem było powstanie już w 1902 roku drogi Oswalda Balzera nad Morskie Oko.
Budowa alpejskiej drogi wtedy jeszcze znanej pod chwytliwą nazwą Roßfeldhöhenringstraße rozpoczęła się w kwietniu 1937 roku i szła nadspodziewanie sprawnie mimo pełnego wyzwań projektu, która obejmował pracę na dużych wysokościach i konstrukcję aż czternastu mostów. Przed II wojną światową udało się skończyć prawie całą pętlę, którą po zniszczeniu kraju konsekwentnie odbudowano i oddano do użytku w latach 50.
Rekonstrukcja nie była taka oczywista nie tylko ze względu na bardziej palące potrzeby drogowe w powojennym RFN, ale i nieciekawą historię występującą w tle. Niedaleko Roßfeld Panoramastraße znajduje się bowiem kolejny istotny na mapie punkt – górska siedziba Adolfa Hitlera sprezentowana mu na 50. urodziny przez NSDAP. Położone na niedostępnym szczycie na wysokości 1834 m n.p.m. „Orle Gniazdo” przetrwało do dziś i teraz funkcjonuje jako sympatyczna herbaciarnia Kehlsteinhaus. Mroczny wątek tych okolic nie jest tu szczególnie rozpamiętywany – o przeszłości tego miejsca często nie wiedzą nawet niemieccy turyści. Obiektywnie trzeba jednak przyznać, że miejscowe więzy z Hitlerem nie były zażyłe – sam zbrodniarz ze względu na swój lęk wysokości i obawy przed atakiem z powietrza nawiedził to miejsce tylko kilka razy.
Spokój absolutny
Metaforycznie można zauważyć, że dziś Roßfeld Panoramastraße prowadzi jak najdalej od polityki, zgiełku i wszelkich innych frasunków zajmujących głowę. Położony zaledwie godzinę jazdy od Salzburga teren jest już w całkiem innym, alpejskim świecie, gdzie przez zieleń górskich hal i biel pokrywającą nawet latem wysokie szczyty przebijają się tylko gdzieniegdzie zadbane domki ze spadzistymi, drewnianymi dachami. Miejsce to jest naturalnie popularne głównie zimą przez rozwiniętą infrastrukturę narciarską (sama droga Roßfeld także zapewnia doskonały dostęp do wyciągów), ale ze wszystkich miejsc w Alpach akurat to chyba najbardziej nadaje się na odwiedziny latem.
Gdy spod śniegu wyjdą łąki i skały, wraz z nimi na powierzchni pojawia się bujna flora i fauna, a zabudowane miejscami na 3000 metrów nad poziomem morza rzeki i jeziora mają w sobie jeszcze większy koloryt. Oceniając to miejsce nie można także przeoczyć miejscowej architektury i bawarskiej kuchni, jak najbardziej wpisującej się w polskie upodobania do chrupiących mięs, okraszonych klusek i porządnego piwa.
Oczywiście, alpejska Panoramastraße jest tu tylko pretekstem do tych wszystkich przyjemności, ale nie pustą wymówką – to ona pozostaje głównym celem naszej wycieczki. Kręta nitka gładkiego asfaltu wspinającego się po kolejnych piętrach alpejskiej roślinności obiecuje niewielki ruch uliczny i wielkie emocje. Tutaj każdy kierowca może poczuć się jak zawodnik wyścigów górskich, jak słynny „Bieg do chmur” rozgrywany co roku na amerykańskim Pikes Peak czy też… rozgrywany właśnie na tej drodze Edelweiß Bergpreis. Teraz ma on już formę tylko sentymentalnego rajdu pojazdów zabytkowych, ale już przed II wojną światową ówczesne sławy wyścigów przybywały tutaj, by przetestować swoje umiejętności i odwagę. Z regionalnych zawodów na przestrzeni dekad wyrosło tu słynne wydarzenie motorsportowe o międzynarodowym znaczeniu.
Wakacje w ruchu
Dziś oczywiście kultura drogowa nie pozwala już na beztroskie rajdy z niebezpiecznymi prędkościami, ale Roßfeld niemniej zasługuje na podróż szczególnym samochodem. Takim niewątpliwie jest nowe Audi RS 4 Avant, czyli o tyle zaskakująca, co wprost szalona hybryda luksusowego, rodzinnego kombi z prychającym ogniem, piekielnie szybkim supersamochodem.
Jeśli ktoś miał zrobić taki samochód, to musiało to być Audi. Ten niemiecki gigant segmentu premium ma bogate doświadczenie w tworzeniu takich super-kombi. Pierwsze z nich zostało zbudowane już ćwierć wieku temu w wyniku współpracy Audi z Porsche, które dostarczało do wspartego na poczciwym, doskonale znanym także polskim kierowcom Audi 80 swoje egzotyczne rozwiązania technologiczne. Od wiosny tego roku, po siedmiu kolejnych kombi powstałych w specjalnej komórce quattro GmbH według tej formuły, historia zatacza koło, jako że w stworzeniu RS 4 swój znaczący udział znów miało Porsche: od niego pochodzi stanowiące serce tego monstrum V6 o atomowej mocy 450 KM.
Oczywiście, że takie połączenie jest niedorzeczne. Jest jednak coś niezdrowo pociągającego w towarzyszącej siedzeniu za kierownicą świadomości, że za mną znajduje się starannie obszyta skórzaną tapicerką w wymyślny wzór, komfortowa kanapa, a jeszcze dalej funkcjonalny bagażnik o pojemności 505 litrów, a przede mną – ryczący silnik zdolny posłać to rodzinne kombi do pierwszych 100 km/h w zaledwie 4,1 sekundy. Gdy zapuścić się jeszcze dalej w głąb Niemiec na wolne od ograniczeń prędkości autostrady, RS 4 Avant po zdjęciu blokady (czego może dokonać właściciel na życzenie w serwisie) jest w stanie dać poznać smak jazdy z prędkością 300 km/h. To naprawdę potężne, wymagające od kierowcy dużego respektu narzędzie do psucia krwi właścicielom Ferrari, Lamborghini i im podobnych.
Urok (i przewaga nad wymienionymi) RS 4 Avant polega jednak na tym, że jest przy tym tak ujmująco kulturalne i przystępne. Gdy tylko chce, potrafi być potulnym, wygodnym kombi z miejscem dla dzieci i psa oraz długą listą gadżetów pokroju foteli z funkcją masażu czy też ciekłokrystalicznym ekranem w miejscu analogowej deski rozdzielczej. Technologiczny progres przyniósł tutaj wymierne korzyści. W liczącej ponad 2000 km podróży RS 4 zapunktowało szczelnym wyciszeniem jakościowej kabiny i komfortowym ustawieniem zawieszenia, a turbodoładowany silnik, choć nie tak charyzmatyczny i autentycznie sportowy jak większe jednostki V8 z poprzednich generacji modelu, to chociaż nadspodziewanie ekonomiczny. Trzymając się ograniczeń prędkości na autostradach zadowolił się zużyciem paliwa na poziomie niecałych 9 l/100 km.
W górach ten wynik oczywiście szybko podskoczył – tak jak i tętno piszącego słowa. Zgodnie ze swoją tradycją, Audi osiąga swoje cele dzięki miażdżącej, bezceremonialnej przewadze dzięki technice. Podwójnie doładowany silnik nawet pomimo rozrzedzonego na tej wysokości tlenu bez chwili opóźnienia wtłacza wielką moc, którą w możliwie najefektowniejszy sposób przekazuje dwusprzęgłowa automatyczna skrzynia biegów i napęd na cztery koła quattro. Żadna prosta nie jest za krótka, by wskazówka prędkościomierza tańczyła po cyferblacie, żadna prędkość za duża do wejścia w ciasne zakręty, a żaden zjazd zbyt stromy, by jeszcze trochę opóźnić przejście do hamowania. Mniej w tym może subtelności czy zabawy, którą dałoby jakieś mniejsze coupe napędzane na tylną oś, ale über-kombi Audi w tych warunkach ze swoją skutecznością nie dałoby znakomitej większości z nich żadnych szans.
Ta podróż miała jednak swój cel: było nim motoryzacyjne spełnienie. Na szczęście na Roßfeld Panoramastraße może go doświadczyć każdy niezależnie od samochodu, którym podejmie wyzwanie tej drogi.