Espace F1: najszybszy w rodzinie
W 1995 r. kiedy pierwszy raz zaprezentowano najbardziej piekielny rodzinny samochód w historii, jeszcze nikt nie myślał o ekologii, ograniczaniu norm emisji CO2, a tym bardziej o budowie elektrycznych pojazdów – z wyjątkiem paleciaków i wózków widłowych. Myślano jednak o rodzinnych i praktycznych samochodach. Przecież już od ponad 10 lat po ulicach jeździł Espace – rynkowy hit Renault.
Cztery lata po prezentacji drugiej odsłony Espace, jakiś szalony francuz postanowił zamontować do niego największy i najmocniejszy motor, jaki był wówczas dostępny w firmie. Musiał chyba pracować w wielkiej tajemnicy, bo nikt nie przerwał tego obłąkanego projektu. Ale po kolei.
Na pytanie jaki silnik ma napędzać najdziwniejszy bolid świata, nasuwała się tylko jedna odpowiedź. Chodziło o motor, który trafił do doskonałego wówczas bolidu F1, Williamsa FW15C, który dzielnie walczył na torach wyścigowych w 1993 r. Był to doskonała jednostka o oznaczeniu RS5, która była zbudowana w układzie V10 i miała pojemność 3,5 litra. Nominalnie RS5 dysponował mocą 700 KM. Jednak dla pomysłodawców Espace F1 było to stanowczo za mało. Po kilku przeróbkach okazało się, że można z niego wycisnąć jeszcze sto koni.
Jednak moc silnika, to nie wszystko. Trzeba jeszcze zbudować samochód. To, że Espace F1 wygląda tak, a nie inaczej zawdzięcza pracy specjalistów z francuskiej firmy Matra. Firma zajmowała się wieloma projektami, począwszy od prac nad nowymi rodzajami broni, po budowę rowerów. Jednak większość energii jej pracowników została skierowana na motoryzację. Francuzi byli odpowiedzialni m.in. za budowę karoserii Renault Espace. Takie same zadanie otrzymali przy projekcie Espace F1.
Cała konstrukcja auta została zmieniona. Z popularnego vana pozostał jedynie kształt nadwozia. Wszystko, począwszy od materiałów, a skończywszy na wykończeniu deski rozdzielczej było wykonane od nowa. Mocno poszerzone i obniżone nadwozie, podobnie jak wiele elementów kabiny powstało z włókien węglowych. Z węglowych kompozytów wykonano nawet tarcze hamulcowe. W kabinie z seryjnego auta pozostała tylko część deski rozdzielczej i kierownica – cała reszta - kubełki, wielopunktowe pasy, klatka bezpieczeństwa - to gadżety wprost z samochodu wyścigowego. Silnik mógł wreszcie spocząć tam gdzie jego miejsce. Jednak nie znalazł się z przodu, tak jak w seryjnym aucie. Trafił tuż za plecy kierowcy. Podłączono go z sześciostopniową półautomatyczną przekładnią, która całą moc przenosiła na tylne koła. Przyszedł czas na pierwszą przejażdżkę. Podczas premierowego kółka po torze, za kierownicą tego potwora zasiadł były kierowca F1 Eric Bernard.
Po kilku próbach okazało się, że inżynierowie stworzyli prawdziwego potwora. Osiągi, jakie udało im się wycisnąć z tego pojazdu robią wrażenie nawet dziś. W zaledwie 6,9 sek. na elektronicznym prędkościomierzu pojawiała się szybkość 200 km/h. Setkę Espace F1 robił w zaledwie 2,8 sekundy! Maksymalnie rozpędzał się do 312 km/h. Na dystansie zaledwie 600 m auto mogło rozpędzić się do 170 km/h i całkowicie się zatrzymać. I to wszystko w nadwoziu nudnego auta rodzinnego.
Jak do tej pory żaden z producentów samochodów nie stworzył bardziej obłąkanej maszyny. Najgorsze jest to, że nic nie wskazuje aby kiedykolwiek, ktokolwiek zdecydowałby się na skonstruowanie podobnego auta. A szkoda, bo zastawiłbym mieszkanie, sprzedał nerkę i jeździł nim wszędzie i mieszkał w nim.
WP: Jakub Wielicki
P.S. Na deser możecie obejrzeć film z pierwszych jazd francuskim demonem prędkości