Ekologiczne samochody w firmie. Jak dba się o przyszłość biznesu?
Ocieplenie klimatu to już nie tylko problem ekologów i polityków. Coraz częściej dostrzegają go również korporacje, które w różny sposób próbują redukować emisję dwutlenku węgla. W ten sposób nie tylko pokazują, że troszczą się o planetę, ale również poprawiają swój wizerunek w oczach klientów oraz zarabiają.
Inwestycje w fotowoltaikę, ograniczenie zużycia plastiku, stosowanie biodegradowalnych opakowań, wymiana sprzętu w zakładzie produkcyjnym na energooszczędny, akcje sadzenia drzew, a nawet skrócenie dnia pracy zimą albo podczas upałów w lecie, żeby w biurze nie trzeba było korzystać ze światła bądź klimatyzacji – w ostatnim czasie firmy coraz chętniej starają się pokazać, że zależy im nie tylko na pieniądzach, ale też na środowisku. Jeszcze chętniej komunikują to światu. Po co? Bo wiedzą, że w dzisiejszych czasach klienci chętniej korzystają z usług czy produktów firm, które są eko. A nierzadko są też skłonni więcej za takie produkty i usługi więcej zapłacić.
To, jak firmom zaczęło zależeć na zrównoważonym rozwoju doskonale obrazują badania przeprowadzone przez instytut Arval Mobility Observatory. Zapytał on kilka tysięcy firm z 11 krajów Unii Europejskiej m.in. o to, czy podejmują lub mają zamiar podjąć jakieś kroki w celu ograniczenia emisji CO2 przez floty ich samochodów. Dokładnie połowa z ankietowanych odpowiedziała twierdząco. Co wydaje się jednak jeszcze ciekawsze, to pozycja Polski w tym rankingu. „Tak” powiedziało aż 56 proc. z grupy 300 przepytanych przedsiębiorstw z naszego kraju – tyle samo, co w Niemczech, a przed nami znalazła się tylko Wielka Brytania (z odsetkiem na poziomie 59 proc.).
Część polskich przedsiębiorstw, szczególnie tych dużych, dysponujących flotami aut liczonymi w setkach bądź nawet tysiącach, już od jakiegoś czasu stara się „przesiadać” do bardziej ekologicznych samochodów. Hestia, Orange, Provident, Panasonic, PZU – to tylko kilka rozpoznawalnych przykładów. Co kupują? Elektryki są mało popularne, między innymi ze względu na ograniczony zasięg, problemy z dostępnością szybkich ładowarek, a ponadto w naszych warunkach dyskusyjna jest ich faktyczna ekologiczność (dopóki prąd pochodzi z węgla).
Dlatego przedsiębiorstwa stawiają na hybrydy, które mają nieograniczony zasięg, nie trzeba ich ładować, a emisje CO2 są w ich przypadku średnio o 20-30 proc. niższe niż w klasycznych autach spalinowych (w mieście to nawet 50-60 proc.).
Z tych samych powodów zdobywają też popularność w mniejszych, prywatnych przedsiębiorstwach, które mają w swoich parkach tylko po kilka, czy kilkanaście pojazdów. I nierzadko jeżdżą nimi nie tylko pracownicy (np. handlowcy), ale także menedżerowie średniego i wyższego szczebla, a nawet zarządy i prezesi. Nie muszą przy tym rezygnować z luksusu, osiągów, czy walorów praktycznych.
Za to mają szansę pochwalić się dbałością o środowisko. Dobrym przykładem są takie modele hybryd, w których napęd nie jest tylko dodatkiem mającym wspomagać osiągi rozumiane jako szybkość czy przyspieszenie, tylko rzeczywiście służy do ograniczania emisji. Auta takie, jak choćby "średniak" z dostępnych sedanów Lexusa czyli ES 300h. Model ten nie jest bardzo mocny, ale ma wystarczające 220 koni, więc do setki przyspiesza w 8,9 sekundy. Za to na każdym kilometrze emituje do atmosfery średnio o ok. 30 g dwutlenku węgla mniej niż porównywalny cenowo Mercedes E200. Zatem po przejechaniu 30 tys. km taką hybrydą można śmiało powiedzieć o oszczędności aż tony CO2.
W niektórych krajach Europy Zachodniej czy w Stanach Zjednoczonych hybrydowa moda rozwija się już tak długo, że niekiedy zaczęła ewoluować w zaskakujących kierunkach. Np. już w 2009 r. Sony Pictures Entertainment nie tylko samo kupiło auta z napędem spalinowo-elektrycznym, ale też utworzyło specjalny firmowy fundusz, z którego każdy zatrudniony mógł otrzymać 5000 dol. dofinansowania do zakupu prywatnego auta z alternatywnym napędem.
Z kolei Google uruchomił specjalny wewnętrzny program, który przewidywał dopłatę w podobnej kwocie dla każdego pracownika, który kupi auto będące w stanie przejechać na jednym galonie benzyny co najmniej 45 mil (do tego musiało być homologowane jako PZEV – Partial Zero Emission Vehicle). Nieco mniejszą dopłatę (4000 dolarów lub 3000 funtów) zaoferował Bank of America, ale w tym wypadku potencjał akcji był kolosalny – auto z alternatywnym napędem kupiło aż 10 tys. pracowników banku w USA i Wielkiej Brytanii.
Jedna z największych globalnych kancelarii prawniczych DLA Piper, marka odzieży Timberland, kilka sieci hotelowych, a nawet miejski ratusz w Los Angeles – przykłady firm i instytucji, które kupują „zielone auta” można mnożyć. I wszystkie otwarcie przyznają, że nie chodzi tylko i wyłącznie o płynące z tego zyski finansowe (auta hybrydowe kosztują dziś w zasadzie tyle, co ich spalinowe odpowiedniki, za to mniej palą i są tańsze w serwisowaniu).
Ważniejsze w tym przypadku są zyski, jakie czerpie środowisko i jednocześnie wizerunek firmy. Bo tak, jak niegdyś mówiło się, że człowieka poznaje się po tym, jakie ma buty, to współcześnie najwięcej mówi o nas to, czym jeździmy.