- Najszybciej jak się da lecę do Indianapolis i mam nadzieję, że w niedzielę wystartuję w GP USA - powiedział Robert Kubica niecałe 24 godziny po wyjściu cudem i niemal bez szwanku z makabrycznej kraksy na torze w Montrealu
- Za wcześnie cokolwiek rozstrzygać. Decyzja w czwartek - twierdzi szef zespołu Polaka BMW Sauber Mario Theissen. - Jesteśmy przygotowani na to, że miejsce Roberta może zająć jeden z rezerwowych kierowców. Najważniejsze, że stan psychiczny Roberta jest dobry i ogólny stan zdrowia także nie budzi obaw, więc możemy z optymizmem patrzeć na jego powrót - dodaje Theissen.
- Gdyby wypadek wydarzył się dziesięć lat temu, Kubica by nie przeżył - przyznał szef BMW Sauber. Na 27. okrążeniu wyścigu o Grand Prix Kanady Polak wypadł z toru, jadąc 250 km/godz. "O godzinie wpół do drugiej Robert Kubica nie żył. Nikt nie był w stanie pomyśleć o niczym innym, patrząc, jak jego BMW Sauber unosi się w powietrzu, by uderzyć o murek, obraca się i ląduje na koniec po przeciwnej stronie bariery toru" - napisała "Corriere della Sera", zauważając, że ta scena nie była brutalną grą komputerową, tylko rzeczywistością, w której 22-letni chłopak uwięziony był we wraku jak "bezbronna kukiełka". Przez kilkanaście sekund, zanim przybyła ekipa medyczna, Polak nie dawał znaku życia.
Nie wiadomo, co było przyczyną wypadku, ale Kubica zawadził o bolid jadącego przed nim Jarno Trullego. - Chwilę wcześniej był za mną, ale z lewej strony. Potem już go nie widziałem, ale musiał zawadzić mnie z prawej, bo okazało się, że mam rozciętą tylną oponę z tamtej strony - opowiadał Włoch. - Ja mu drogi nie zajechałem. Trzymałem się swojej linii. Nie wiem, czy Kubica miał jakąś awarię, czy powód wypadku był inny - zastanawiał się Trulli.
_ rel="nofollow">Wiecej w "Gazecie Wyborczej" _Wiecej w "Gazecie Wyborczej"