Dopłacają do nowoczesnych pieców, a dlaczego nie do elektrycznych samochodów?
Temat smogu jest ostatnio roztrząsany na wszystkie sposoby. Mnożą się eksperci, którzy bez poparcia swoich tez żadnymi argumentami twierdzą, że za ogromne ciemne chmury pyłu unoszące się nad miastami winne są samochody i z jednej strony planuje się wprowadzenie stref utrudniających kierowcom wjazd do centrów miast, a z drugiej znajdują się miliony złotych na dopłaty do nowoczesnych kotłów, które nie mają funkcji utylizacji śmieci. Dlaczego nikt nie wpadł na to, żeby dla równowagi zaproponować dopłaty do samochodów elektrycznych?
Warszawa, Kraków, Katowice i Szczecin – to tylko kilka miast, które rozpoczęły akcję wymiany pieców zalepionych produktami ubocznymi powstałymi w wyniku wieloletniego karmienia ich wszystkim, co wpadło pod rękę, na superekologiczne błyszczące kotły. Ich producenci zacierają ręce, bo 100 milionów złotych, które po podziale ma znaleźć się w budżetach miejskich władz oznacza dla nich Eldorado. Tym bardziej że urzędnicy mają ułatwiać rozdawanie tych pieniędzy. Ci, którzy już skorzystali, zachwalają, że formalności trwają chwilę, a urzędnicy zamaszystym ruchem podpisują kwity na wydawanie pieniędzy płynących szeroką rzeką z kieszeni podatników. Dopłaty sięgające 70 czy 80 procent ceny pieca i instalacji grzewczej to prawdziwa okazja, chyba że ktoś niedawno wydał swoje oszczędności na nowy piec, zamiast zamocować rurę nad koszem na śmieci.
Niedawno informowaliśmy, że władze Krakowa, powołując się na przykład Paryża, planują ograniczenie ruchu samochodów w centrum. W dwóch słowach: to zły wybór, a dlaczego tak jest, wyjaśniamy w artykule, który można znaleźć tutaj.
Dlatego oczywiście popieramy wszelkie sensowne działania w kierunku poprawy jakości powietrza, a co za tym idzie zdrowia i życia, ale zastanawiamy się, dlaczego przynajmniej mała część tych 100 milionów nie została przeznaczona na dopłaty do zakupu samochodów bezemisyjnych. W zależności od wielkości pieca i całej instalacji można zyskać nawet od 7 do 10 tysięcy złotych, co w przypadku samochodu hybrydowego czy elektrycznego mogłoby stanowić kilka procent jego ceny, ale niekiedy znacznie zmniejszyłoby różnicę pomiędzy autem z tradycyjnym napędem. Sam gest w kierunku kierowców, którzy traktowani są jako dojne krowy - a to podatki i akcyzy z ich kieszeni stanowią sporą część budżetu kraju - byłby czymś zupełnie nowym, jednak wygląda na to, że producenci elementów grzewczych mają silniejsze lobby.