Dla BMW liczy się tylko Hockenheim
W BMW Sauber nikt nie pamięta dziś o zwycięstwie Roberta Kubicy w Montrealu. Nie liczą się miejsca na podium Nicka Heidfelda, nawet druga pozycja w klasyfikacji konstruktorów to informacja ukryta w gęstej mgle wspomnień. Niemiecki zespół żyje tylko jednym wydarzeniem - wyścigiem na torze w Hockenheim.
Gdyby włożyć do bolidu BMW wszystkie niemieckie gazety, które napisały, że team Kubicy i Heidfelda jest faworytem w niedzielnym starcie, maszyna o mocy ponad 750 koni mechanicznych ciągnęłaby się po torze jak dyszący trabant. Na zespole z Hinwil ciąży ogromna presja.
W tym sezonie w dziewięciu wyścigach kierowcy niemiecko-szwajcarskiego zespołu za każdym razem byli w pierwszej piątce (głównie Kubica), siedem razy stawali na podium (Robert cztery, w tym wygrana w Kanadzie), ale to wszystko się nie liczy, bo sukces odniesiony w domu będzie smakował szczególnie. Tyle tylko, że BMW Sauber nie ma najlepszych wspomnień z tego toru.
W 2006 r. na ekipę nie spadła druzgocząca fala krytyki jedynie dlatego, że w Ferrari imponował klasą Michael Schumacher. Kubica wówczas jeszcze nie startował. Teraz kierowcy recytują standardowe formułki wyuczone na pamięć: "to start jak każdy inny" i "dam z siebie wszystko". Prawda jest jednak trochę inna, o czym można się było przekonać już na piątkowym treningu. Robert Kubica, który słynie z nerwów ze stali i bezbłędnego stylu jazdy, wypadł z trasy już podczas ósmego okrążenia. Do tej pory zdarzało się Polakowi wyjechać nieznacznie z toru jazdy, ale zakończenie sesji w oponach?
_ Gazeta Krakowska _