Delta Nigru - ropa naftowa, piraci i separatyści
Roponośna delta Nigru, w której rejonie nigeryjscy piraci wzięli do niewoli pięciu polskich marynarzy, od lat należy do najbardziej niespokojnych i niebezpiecznych regionów Nigerii i całej Afryki.
Przekleństwem delty okazały się tamtejsze złoża ropy naftowej, jedne z najbogatszych na świecie. Odkryte przez brytyjskich nafciarzy w latach 50., gdy Nigeria była jeszcze kolonią Londynu, zamiast stać się jej błogosławieństwem, okazały się jej największym nieszczęściem.
Podział petrodolarowych zysków stał się jedną z przyczyn secesji Biafry, wschodniej prowincji, w której znajdują się roponośne złoża. Miejscowe ludy, głównie Ibo i Ijaw, uznając, że są okradane przez nigeryjskie władze z należących do nich bogactw, w 1967 r., zaledwie siedem lat po ogłoszeniu niepodległości Nigerii, ogłosiły secesję i proklamowały własne państwo, Biafrę. Skutkiem trzyletniej wojny, nazwanej ludobójczą, była śmierć prawie miliona osób - ofiar walk, chorób, a przede wszystkim klęski głodu.
Wywołana przez ropę naftową biafrańska rebelia została stłumiona, ale petrodolarowe bogactwo stało się śmiertelną chorobą dla nigeryjskiej gospodarki i nigeryjskiego państwa. Łatwy zarobek sprawił, że Nigeria, jeden z najbogatszych krajów Afryki, zarzuciła pozostałe gałęzie gospodarki, stając się surowcową monokulturą i zakładniczką ropy naftowej. Ropę sprzedawano w świat, nawet nie próbując przerabiać ją na benzynę. Do dziś Nigeria, pozostając jednym z największych na świecie wydobywców ropy naftowej, sprowadza z zagranicy benzynę.
Dochody ze sprzedaży ropy naftowej zaraziły nigeryjskie elity polityczne wirusem korupcji. Kolejne rządy, cywilne i wojskowe, zajmowały się głównie plądrowaniem petrodolarów z państwowego skarbca. Szacuje się, że nigeryjskie elity ukradły 400-500 miliardów dolarów pochodzących ze sprzedaży ropy.
Wszyscy nigeryjscy przywódcy, tak cywilni, jak i wojskowi, wywodzili się z muzułmańskiej północy kraju albo spośród Jorubów, z południowego zachodu. Zwłaszcza rządy pochodzących z północy wojskowych dyktatorów rozbudzały wśród mieszkańców delty Nigru poczucie krzywdy. Rządzący sprzedali naftowe pola zagranicznym koncernom naftowym, a te, korumpując nigeryjskich ministrów i urzędników, prowadziły rabunkową gospodarkę, nie przejmując się krzywdą mieszkańców delty ani skażeniem środowiska naturalnego.
W rezultacie w połowie lat 90. w delcie Nigru znów pojawili się partyzanci. Wysadzali w powietrze instalacje naftowe, dziurawili rurociągi, kradli pompowaną nimi ropę naftową, porywali cudzoziemskich nafciarzy. Rebelia przerodziła się w wojnę domową po 1995 r., kiedy nigeryjskie władze wojskowe skazały na śmierć i powiesiły jednego z politycznych przywódców delty, poetę Kenule Saro-Wiwę, przedstawiciela ludu Ogoni. Rebelianci nigdy nie zjednoczyli się w jeden ruch; walcząc z nigeryjskim rządem, rywalizowali także między sobą o wpływy i zyski. Nawet najsilniejsza z partyzantek, Ruch na Rzecz Wyzwolenia Delty Nigru, nie była w stanie porozumieć się z pozostałymi ani narzucić im swojego przywództwa.
Zwalczając rebelię w delcie, nigeryjskie władze dbały zresztą o to, by skłócać powstańców i podburzać ich przeciwko sobie. W rezultacie w delcie Nigru walczyło kilka zwalczających się nawzajem partyzantek, a do nich rychło dołączyli piraci, którzy podszywali się pod rebeliantów, by kraść ropę naftową, i uprowadzać statki dla okupu. Zdarzało się, że piratów wynajmowali też przedstawiciele nigeryjskich władz i dowódcy rządowego wojska, by łupić nafciarzy i dorabiać się na kradzionej im ropie. W ręce rebeliantów, piratów i porywaczy dla okupu trafiły dziesiątki zakładników, głównie cudzoziemskich (także polskich) marynarzy, nafciarzy, geologów i inżynierów. Poza pojedynczymi nieszczęśliwymi przypadkami wszystkich uwalniano po zapłaceniu okupu przez zagraniczne rządy, koncerny naftowe lub firmy żeglugowe.
Na początku XXI wieku wojna w delcie i piraci grasujący na jej wodach, a także w całej Zatoce Gwinejskiej, stali się prawdziwą plagą, która sprawiła, że zyski z ropy naftowej Nigerii spadły o jedną czwartą, a od atlantyckich wybrzeży Afryki niebezpieczniejsze były tylko jej wybrzeża wschodnie, gdzie na wodach Morza Czerwonego i Pacyfiku królowali piraci z Somalii.
Kres rebelii położyło dopiero dojście do władzy pierwszego przedstawiciela delty Goodlucka Jonathana, pochodzącego z ludu Ijaw. Objął władzę w 2010 r. jako wiceprezydent, zastępując zmarłego na urzędzie szefa państwa. Jonathan zdołał przekonać rebeliantów z delty do złożenia broni, obiecał sprawiedliwiej dzielić zyski z ropy, a w zamian za zawieszenie broni zgodził się płacić rebeliantom "pokojową" rentę.
Jednak wiosną Jonathan przegrał walkę o reelekcję. Pokonał go dawny wojskowy dyktator gen. Muhammadu Buhari z muzułmańskiej północy. Po ogłoszeniu jego zwycięstwa dawni partyzanci z delty ogłosili pogotowie wśród swoich zwolenników i zapowiedzieli, że wydadzą wojnę nigeryjskiemu rządowi, jeśli wróci on do starych zwyczajów i okradania delty z jej "czarnego złota". Mimo pogróżek pokój w delcie nie został naruszony, a Buhari i jego armia bez reszty pochłonięci są wojną z dżihadystami z Boko Haram znad jeziora Czad i północnego pogranicza (dżihadyści nigdy nie zapuścili się na południe).
Mimo politycznego uspokojenia delta Nigru i jej okolice nigdy nie przestały uchodzić za niebezpieczne. Perspektywa zdobycia bogatych łupów sprawiła, że piraci nie porzucili tamtejszych wód, a te stały się najniebezpieczniejsze w Afryce, odkąd okręty NATO zwalczyły piractwo somalijskie. W ciągu ostatnich dwóch lat nigeryjscy piraci dokonali prawie stu napadów w całej Zatoce Gwinejskiej. W październiku w pobliżu naftowej stolicy regionu Port Hartcourt - niemal w tym samym miejscu, gdzie zaatakowany został statek "Szafir" z Polakami na pokładzie - piraci uprowadzili dwóch marynarzy z Ukrainy i dwóch z Litwy. Po dwóch tygodniach niewoli i zapłaceniu przez firmę żeglugową okupu (firmy i rządy nigdy się do tego nie przyznają) jeńcy, cali i zdrowi, zostali przez porywaczy uwolnieni.
Wojciech Jagielski