Dakar - Przygoński: celem podium, teraz snowboard
Jakub Przygoński (Orlen Team), który w Rajdzie Dakar 2014 zajął szóste miejsce w rywalizacji motocyklistów, powiedział po przylocie do Warszawy, że jego celem jest podium tej imprezy. Póki co marzy o snowboardowej desce.
- Ta szósta lokata, z której jestem ogromnie zadowolony, szczęśliwy, nie wzięła się z przypadku. To efekt wieloletnich treningów, bardzo, ale to bardzo żmudnych i ciężkich. Każdego dnia dawałem z siebie wszystko. Na laurach na pewno nie spocznę, jestem zdeterminowany do jeszcze intensywniejszej pracy, by osiągnąć cel. Moim marzeniem jest podium Dakaru - podkreślił w rozmowie z PAP Przygoński, który w środę jako ostatni z ekipy Poland National Team wrócił z Ameryki Południowej.
Dla absolwenta Politechniki Warszawskiej był to piąty Dakar - i jak ocenił - najtrudniejszy. A tą największym problemem był stres związany z nawigacją, a także różnorodna trasa.
- Gdy pędzisz 120-130 km na godzinę i w ułamku sekundy musisz podjąć decyzję, czy skręcać w lewo, a może w prawo, to jesteś jakby przed zawałem Pojedziesz źle, tracisz czas i już jesteś poza czołówką, która w tym roku była bardzo wyrównana. Do tego doszło niebywale zróżnicowane podłoże - utwardzone, miękkie, piaszczyste, kamieniste, wyboiste, koryta wyschniętych rzek - wyliczył.
Zapytany, ile popełnił błędów związanych z nawigacją, Przygoński chwilę się zastanawiał.
- Codziennie było ich kilka, ale na szczęście niewielkich, które nie spowodowały większych strat. Natomiast z poważniejszych błędów popełniłem chyba jeden, kiedy 40 minut szukałem wyjścia z pułapki, by wrócić na właściwą trasę - powiedział. My, w odróżnieniu od kierowców samochodów, nie mamy pilotów - dodał z uśmiechem.
5 stycznia z Rosario w Argentynie wystartowało 174 motocyklistów. Po dwóch tygodniach do mety w Valparaiso dojechało tylko 78. Na trasie piątego etapu zginął Belg Eric Palante, a wielu zawodników miało wypadki.
- Nie zgodzę się z opinią, że jeździmy na pograniczu życia i śmierci, a na pewno nie odnosi się ona do mnie. Uważam się za profesjonalistę po 16 latach uprawiania tego sportu. Wiem, kiedy mogę rozwinąć maksymalną szybkość, ale też, w którym momencie mam zwolnić. Sztuką jest także umiejętność "czytania" pustyni. Co do wypadków, to faktycznie, było ich sporo, ale większość dotyczyła motocyklistów z niewielkim doświadczeniem - wspomniał.
Przygoński podkreślił, że miłość do dwóch kółek jest dużą zasługą dziadka Władysława Cygana (był ojcem jego matki), który zmarł w 2007 roku.
- Żal, że nie doczekał dnia, w którym tak dobrze mi się powiodło w rajdzie Dakar. To było jego marzeniem. Dziadek nie tylko nauczył mnie jazdy na motocyklu, ale też zaszczepił pasję ścigania, rywalizacji. Moja przygoda z motosportem rozpoczęła się, kiedy w wieku 13 lat dostałem pierwszą maszynę - zielone Kawasaki KX80. Od tej chwili jeżdżę do dziś i cały czas sprawia mi to wiele radości, wiele przyjemności - zaznaczył warszawiak, który 24 marca skończy 29 lat.
Przypomniał również, że pierwszą dyscypliną, uprawianą wyczynowo, było pływanie na basenie Polonii, od ósmego roku życia.
- Codziennie po cztery godziny, miałem bardzo, ale to bardzo wyczerpujące fizycznie zajęcia. Doskonale pamiętam dziesiątki godzin, które spędziłem w wodzie. Dzięki temu nauczyłem się, co to znaczy prawdziwy trening. Nawet dziś przygotowując się do zawodów, czerpię naukę z tej cennej lekcji. Jednocześnie moją pasją stał się snowboard i teraz już tylko marzę, aby spędzić chociaż tydzień na desce. Może niebawem uda mi się pojechać do Austrii - powiedział Jakub Przygoński.