Dakar: Małysz "zapracował" na 100 euro kary
"Obowiązujące każdego z uczestników rajdu ograniczenia prędkości na dojazdówkach doprowadzają wszystkich do szału" - pisze w swoim komentarzu na łamach "Przeglądu Sportowego" Krzysztof Jordan, specjalny wysłannik "Faktu" na Rajd Dakar 2012. Ofiarą przepisów ustanowionych przez organizatorów został już Adam Małysz, który raz musiał przekroczyć dozwoloną prędkość.
"Choć w Argentynie i Chile zdarzają się bardzo długie odcinki drogi, na których nie ma nie tylko skrzyżowań, ale nawet zakrętów, nie wolno nam jechać szybciej niż 110 km/h" - pisze Jordan. Ograniczenie dla uczestników rajdu, a także dla dziennikarzy, jest irytujące, ale nie warto przepisów lekceważyć. W każdym z pojazdów są bowiem wmontowane specjalne urządzenia, które pilnują, by na wyznaczonych odcinkach nikt nie przekroczył dozwolonej prędkości.
"Gdy szybkość zbliża się na 2 kh/h do granicznej, urządzenie zaczyna pikać. Kilometr przed prędkością maksymalną pika bardziej intensywnie, a po jej osiągnięciu przeraźliwie piszczy" - komentuje Jordan już na łamach "Faktu".
Dodajmy, że pierwsze przekroczenie prędkości to mandat. Drugie - również upomnienie finansowe, tyle że już dwukrotnie wyższe. Trzecie - wykluczenie z imprezy.
W ekipie RMF Caroline Team na mandat zapracowali już Adam Małysz i Rafał Marton. "Na jednym z etapów nie zwolnili, bo to oznaczałoby zatrzymanie w grząskim piachu. U menedżera opiekującego się RMF Caroline Team wkrótce zjawił się pan z mandatem w wysokości 100 euro" - zdradził specjalny wysłannik "Faktu" na Rajd Dakar.
Fakt/Przegląd Sportowy/WP.PL