Dąbrowski: musieliśmy uważać, żeby ciężarówki nas nie rozjechały
Piąty etap Rajdu Dakar był ciężką próbą dla załogi Orlen Teamu Marka Dąbrowskiego i Marka Powella. Po urwaniu obu półosi na początku odcinka specjalnego przez cztery godziny naprawiali auto na pustyni. - Staliśmy w takim miejscu, że jeszcze musieliśmy przekierowywać ciężarówki, żeby nas nie rozjechały - powiedział już na mecie Dąbrowski.
Pierwsza półoś urwała się już na 50. kilometrze odcinka specjalnego. - Nawet o tym nie wiedziałem - przyznał Dąbrowski. - Samochód po prostu dziwnie się prowadził. Wkrótce na małym wyskoku urwała się druga półoś i stanęliśmy. Cztery godziny naprawialiśmy samochód na pustyni. Staliśmy w takim miejscu, że jeszcze musieliśmy przekierowywać ciężarówki, żeby nas nie rozjechały - dodał.
Ostatecznie załoga dotarła do mety, ale z potężną stratą do zwycięzcy Władimira Wasiliewa. Dąbrowskiemu zadania nie ułatwiał fakt, że droga po przejechaniu całej kolumny Dakaru była bardzo zniszczona.
- Starałem się jechać szybko, żeby nadrobić stracony czas, ale znów coś zaczęło stukać w samochodzie i na 100 km przed metą musiałem zwolnić. Zastała nas noc i ostatnie 50 km jechaliśmy na światłach. Nawigacja nie była najprostsza, ale Mark dał radę i doprowadził nas do mety - podsumował Dąbrowski.
Po dotarciu na biwak Toyotą szybko zajęli się mechanicy. - Na początku obwiniałem siebie myśląc, że za szybko jechałem. Akurat dziś chciałem wyprzedzać w kurzu i w takich okolicznościach doszło do awarii. Ale jak przyjechaliśmy na metę okazało się, że była to wada materiału - wyjaśnił kierowca Orlen Teamu