Czym grozi elektroniczny tuning silnika?
Moda na niewielkie pojemności i turbodoładowanie ma się coraz lepiej. Często już podstawowe warianty dzięki turbinie generują z trzech lub czterech cylindrów około 100 koni mechanicznych i ponad 200 Nm momentu obrotowego. Zamiast dopłacać często ponad 5 tysięcy złotych do mocniejszej odmiany, warto zastanowić się nad tzw. chip tuningiem silnika. Za trzykrotnie niższą kwotę wyraźnie poprawimy osiągi naszego samochodu, a przy okazji zmniejszymy zużycie paliwa.
Wielu producentów już fabrycznie oferuje pakiet podnoszący możliwości dynamiczne auta. W ten sposób mamy pewność, że nie stracimy gwarancji, ale musimy sporo wydać. W lepszej sytuacji znajdują się właściciele pojazdów używanych. Mogą oni skorzystać z usług profesjonalnej firmy zajmującej się kompleksowym tuningiem lub wybrać opcję budżetową i zdecydować się na zmianę oprogramowania sterującego pracą silnika. Niestety, poza zaletami w postaci lepszego przyspieszenia i elastyczności, powyższe rozwiązanie niesie za sobą też pewne ryzyko.
Niemal u każdego kierowcy, przymierzającego się do podniesienia mocy swojego samochodu, pojawiają się obawy i wątpliwości dotyczące trwałości jednostki napędowej. Zwiększona moc i moment obrotowy oznaczają przecież większe wysilenie silnika, a co za tym idzie – pogorszenie warunków w jakich pracują kluczowe podzespoły mechaniczne. Wybierając jeden z wielu renomowanych warsztatów tuningowych – spotykanych praktycznie w każdym dużym mieście – mamy niejako pewność, że jednostce napędowej nie stanie się nic złego.
Prawdziwi fachowcy działają wedle ściśle określonych zasad warunkujących bezpieczeństwo i zachowanie dotychczasowej wytrzymałości. Swoja pracę zaczynają od dokonania wyjściowego pomiaru parametrów silnika na hamowni. Dzięki temu specjalista doskonale zna przebieg krzywej mocy i momentu obrotowego. Wie, które fragmenty należy poprawić. Co więcej, każdy seryjny silnik ma pewne rezerwy mocy, których „uruchomienie” w żaden sposób nie wpłynie na jego żywotność. Niektóre modyfikacje poza poprawą osiągów przynoszą także redukcję zużycia paliwa.
Aby w pełni zrozumieć, jak negatywne skutki może przynieść tani, elektroniczny tuning przeprowadzony przez osiedlowego mechanika, warto zapoznać się z ofertą i działaniem profesjonalistów. Renomowane warsztaty proponują klientom dwie możliwości zwiększania mocy: elektroniczną i mechaniczną. Pierwsza z nich polega na napisaniu programu sterującego pracą silnika. Wszystko odbywa się z wykorzystaniem wykresu z hamowni, specyfikacji technicznej danego silnika i bogatych doświadczeń warsztatu. W zależności od życzenia klienta, tworzony program w różnym stopniu zwiększa moment obrotowy i moc jednostki.
W drugim wariancie w grę wchodzi ingerencja mechaniczna. Zmieniane są elementy wewnątrz silnika: tłoki, pierścienie, korbowody, zawory, układ wtryskowy, turbosprężarka oraz chłodzenie. W przypadku tuningu mechanicznego, nie może być mowy o pozostawieniu seryjnych ustawień i oprogramowania. Auto ponownie trafia na hamownię, gdzie specjalista systematycznie dopasowuje system sterujący. Takie działanie pozwala stworzyć optymalnie skrojony układ.
Niestety, profesjonalny tuning, nawet elektroniczny, wiąże się z pokaźnymi kosztami. Przynajmniej dwukrotne badanie na hamowni silnikowej, praca informatyka oraz liczne kontrole windują cenę usługi. W internecie znajdziemy mnóstwo pseudo fachowców oferujących tuning elektroniczny za 1500 złotych. Wykorzystują oni dużo łatwiejsze metody na natychmiastowe podniesienie mocy i momentu obrotowego. Kłopot jest tylko jeden – rzutują one na wytrzymałość silnika.
Bardzo popularnym sposobem jest montaż tak zwanego „boxa”. To proste urządzenie elektroniczne wpinane w układ komputera sterującego pracą jednostki napędowej – jego zadaniem jest oszukiwanie go, dzięki czemu zwiększa się ciśnienie doładowania i inne parametry. Komputer na podstawie zakłamanych wskazań dąży do osiągnięcia fabrycznych wartości. Nieco więcej zachodu od „fachowca” wymaga zainstalowanie nowego, gotowego programu zmieniającego wspomniane parametry. Zakup takiego „pakietu” oczywiście przynosi pożądany przyrost mocy, jednak turbosprężarka zostaje nadmiernie obciążona. Jak donoszą specjaliści, jej żywotność diametralnie się skraca. Większe wysilenie oznacza wyższą temperaturę roboczą turbiny, często zdradliwą dla seryjnych podzespołów.
Wydawać by się mogło, że tuning elektroniczny w każdym wypadku polega na tych samych modyfikacjach i procedurach. O ile efekt końcowy z pozoru może się nie różnić, o tyle w dłuższej perspektywie mogą nas czekać spore wydatki na naprawę zdewastowanych części. Warto więc oddać auto w ręce specjalistów i cieszyć się bezpiecznym programem wykorzystującym rezerwy jednostki napędowej. W ten sposób unikniemy problematycznych i kosztownych napraw wynikających z szybszego zużycia kosztownych podzespołów.
Piotr Mokwiński, moto.wp.pl
sj