Trwa ładowanie...
Auto Świat
29-09-2010 12:22

Czy sprzedawcom samochodów można wierzyć?

Czy sprzedawcom samochodów można wierzyć?
d4kie7m
d4kie7m

Czy interes klienta ma jakiekolwiek znaczenie, czy liczy się tylko zysk? Czy sprzedawcy nowych samochodów zdobędą się na to, aby odradzić klientowi samochód, który nie pasuje do jego potrzeb? Ile trzeba czekać na nowe auto i ile naprawdę trzeba za nie zapłacić? Oficjalne ceny nowych aut nijak mają się do oferowanych w praktyce, a kupno ekologicznego diesla - z powodu problemów serwisowych i kosztów obsługi - w większości przypadków nie ma sensu.

(fot. zdjęcie producenta)
Źródło: (fot. zdjęcie producenta)

Przekonaliśmy się o tym, wcielając się w rolę całkiem niezorientowanych klientów warszawskich salonów samochodowych. Szukaliśmy szybkiego i oszczędnego auta do miasta, zdolnego pomieścić w komfortowych warunkach oprócz kierowcy dwa foteliki z dziećmi.

Sugerowaliśmy, że wolelibyśmy diesla, jednocześnie podkreślając, że przebiegi auta będą niewielkie - w takiej sytuacji kupno samochodu z silnikiem wysokoprężnym jest pomysłem absurdalnym. Testowaliśmy, czy handlowcy chcą i potrafią pomóc klientowi w racjonalnym wyborze. Sprawdzaliśmy ich podstawową wiedzę o sprzedawanych samochodach, aby dowiedzieć się, czy niezorientowany klient może liczyć na uczciwą i pełną informację,s a także na pomoc w wyborze.

(fot. PAP/Grzegorz Michałowski)
Źródło: (fot. PAP/Grzegorz Michałowski)

Odradzają diesle! Najwyraźniej handlowcy mają już za sobą szkolenia produktowe, które każą ostrzegać klientów przed niektórymi wynalazkami. Być może niektórzy robią to po prostu z życzliwości. W 8 na 9 przypadków pytano na wstępie: jakie będą przebiegi i jaki ma być silnik? Na hasło "raczej diesel" większość sprzedawców kręciła głowami, a w trzech przypadkach padła odpowiedź wprost: nie radzę!

d4kie7m

Argumentowano, że różnica w cenie na poziomie kilku, a często kilkunastu tys. zł wystarczy na dużą cysternę paliwa i jeżdżąc dieslem 15-20 tys. km rocznie, nie odrobimy jej nigdy. W salonie Suzuki sprzedawczyni powiedziała wprost: jeśli przejeżdża się rocznie ponad 50 tys. km, warto kupić diesla - inaczej nie. W Toyocie mówiono o 35 tys. km rocznie.

Ale są i inne powody. W salonie VW sympatyczny pan ostrzegał stanowczo przed zatykającymi się w mieście filtrami cząstek stałych, podobnie w Fordzie, niektórzy sprzedawcy mówili o problemach z filtrami dopiero, gdy zostali o nie zapytani wprost. Pozostali zgodnie zwracali uwagę na wyższe koszty serwisowe. Wyjątek: sprzedawca w Citroenie odradzał diesla. Zapytany, czy tam czegoś nie trzeba dolewać, odpowiedział, że "nic się nie dolewa do paliwa" i "wszystko, co trzeba, robi serwis".

(fot. Auto Świat/autoswiat.pl)
Źródło: (fot. Auto Świat/autoswiat.pl)

Naszym zdaniem: współczesne diesle nadają się niemal wyłącznie dla handlowców wyjeżdżających codziennie w trasę. Diesel spełniający normę Euro5 w rękach przeciętnego użytkownika może być źródłem rozczarowań, a w najlepszym razie autem, które będzie jeździło nieźle przez 2-3 lata, by następnie stać się skarbonką. Nieźle wyróżniają się silniki koncernu PSA, w których do układu oczyszczania spalin dodaje się co jakiś czas kosztowny preparat, który niweluje wiele problemów. Szkoda tylko, że o tym wydatku nie powiedziano nam od razu w salonie.

d4kie7m

Cena katalogowa? Nie występuje w przyrodzie! Niespodzianka: w każdym przypadku sprzedawcy oferowali rabaty. Sami z siebie, nieproszeni wskazywali modele objęte promocją. W Toyocie padła sugestia, że gdy dojdzie do konkretnych rozmów, można liczyć jeszcze na upust w towarze - czyli na dodatkowe wyposażenie. Jednak najhojniejszy okazał się Fiat. Sympatyczna sprzedawczyni zapytała: jaki wykonuje pan zawód, może da się zrobić jakąś zniżkę? Lekarz? To świetnie - oferujemy panu rabat 16 proc. na auto i wyposażenie!

(fot. Auto Świat/autoswiat.pl)
Źródło: (fot. Auto Świat/autoswiat.pl)

W ten sposób cena nieźle wyposażonego Bravo spadła dobrze poniżej 50 tys. zł. Ciekawe tylko, czy przynależność do grupy zawodowej jest jakoś weryfikowana, czy wystarczy oświadczenie ustne? W Citroenie okazało się z kolei, że sprzedawca wręcza klientowi cennik, który pracowicie kreśli. Zawsze można liczyć na "wieczną promocję", czyli nawet 20 proc. zniżki, bo cena katalogowa jest ceną... wyjściową.

d4kie7m

Zimowe promocje? Dziękujemy! Gotowość do udzielania rabatów zniechęciła nas do oczekiwania na kupno auta z mijającego rocznika, a w każdym razie utwierdziła w przekonaniu, że nie ma co gorączkować się wyprzedażami. Jeśli wiosną dostanę 15 proc. rabatu na auto z ubiegłego roku, a teraz z dobrej woli proponują 10 proc., to spokojnie można założyć, że jeśli przyciśniemy dobrze sprzedawcę, to i dziś zrezygnuje z części swojej marży, także dorzuci komplet opon i wciąż będzie zadowolony, że coś sprzedał.

Jeśli nie ten sprzedawca, to inny. Oczywiście, nie gardzimy autami, które przez rok stały w salonie i np. oferowane nam w sierpniu roczne, nieużywane Suzuki Grand Vitara było niezłą ofertą. Ale żeby gorączkowo brać, co popadnie, na początku stycznia? Bez sensu!

(fot. PAP/Jacek Bednarczyk)
Źródło: (fot. PAP/Jacek Bednarczyk)

Bierz, co jest, lub czekaj. Sytuacja w połowie roku przypomina zresztą tę, która ma miejsce w styczniu. Większość salonów dysponuje samochodami, których chciałaby się pozbyć, ale zwykle tak bywa, że nie jest to ani dokładnie ta wersja, jakiej szukamy, ani ten kolor, który nam się najbardziej podoba. Oczywiście, do prawie każdego auta, które stoi w salonie lub zaparkowane jest na przysalonowym placu, przypisana jest promocja - tym większa, im bardziej samochód zawadza dilerowi, czasem dlatego, że to już np. "schodząca" wersja silnikowa.

d4kie7m

Jeśli jednak upieramy się, że samochód ma być czerwony, ma mieć jasną tapicerkę, nietypowe wyposażenie itp., lepiej uzbroić się w cierpliwość. Zwykle na wymarzony samochód czekamy kilka-kilkanaście tygodni, zwykle także wówczas, gdy nie jest to jakaś wydumana specyfikacja.

(fot. Auto Świat/autoswiat.pl)
Źródło: (fot. Auto Świat/autoswiat.pl)

Nie przesadzaj z "wypasem". Sprzedawcy dość zgodnie sugerują wybieranie wersji nie najtańszej, ale z reguły tylko o stopień bogatszej niż najtańsza. Wówczas faktycznie uzyskujemy najlepszą relację cena - jakość. Niektórzy przestrzegają przed podstawowymi wersjami, które oprócz braków widocznych w cenniku i na listach wyposażenia, mają poważne wady wrodzone.

d4kie7m

Twardą, plastikową deskę rozdzielczą w Polo odradzał sprzedawca w salonie Volkswagena, sugerując nieznaczną dopłatę do lepszej odmiany. Nie jest to jednak wymysł VW - deski rozdzielcze i wykończenia różnią się znacznie, a co gorsza - podstawowych, najtańszych zwykle nie mamy szans zobaczyć w salonie. To auta na specjalne zamówienie, podobnie jak najlepiej wyposażone wersje, które mają wiele niepotrzebnych, za to bardzo drogich bajerów.

Jazda próbna ograniczona. Jeśli chodzi o jazdę próbną, to nie ma sprawy - w każdym salonie możemy na nią liczyć. Pozostaje tylko problem: podobnie, jak w przypadku aut oferowanych do sprzedaży, rzadko możemy liczyć na przejażdżkę takim samochodem, jaki chcielibyśmy kupić. Bywa, że dany silnik możemy przetestować w innym modelu albo do dyspozycji jest taki samochód, na jaki liczymy, ale z innym silnikiem.

(fot. PAP/Grzegorz Michałowski)
Źródło: (fot. PAP/Grzegorz Michałowski)

Bywa i tak, że sprzedawca może zaproponować jazdę próbną samochodem wyciągniętym z komisu aut używanych. To dobra opcja - można przekonać się, jak wygląda i sprawuje się samochód używany - ale jednak rzadko dostępna. Kupujemy więc - w pewnym stopniu - w ciemno.

d4kie7m

Uwaga! Chcą się pozbyć zapasów! Bywa i tak, że sprzedawca tak chce się pozbyć samochodów, które ma na parkingu, że gotów jest je doradzić każdemu - niezależnie od tego, czy klient potrzebuje takiego auta, czy też nie. W salonie Nissana handlowiec, widząc, że podchodzimy do Qashqaia, już z daleka go odradzał: że to może nie najbardziej odpowiednie auto, że trzeba długo czekać, że drogie, a on ma w ofercie pojazd tańszy i właściwie lepszy: Nissan Note.

Oceńcie sami: kupilibyście Note'a, przychodząc do salonu po Qashqaia? My nie - choć sprzedawca był takim profesjonalistą, że z pewnością niejednemu już wcisnął samochód, za którego sprzedaż zapewne ma większą premię. Warto być czujnym i przed podjęciem decyzji dać sobie kilka dni na zastanowienie. Takie okazje szybko nie uciekają, a jeśli uciekną, to mała strata - wokół jest pełno innych, często lepszych.

Bajki o niskim spalaniu. Jeśli spytamy, ile paliwa naprawdę spala samochód, który chcemy kupić, w większości przypadków sprzedawca sięgnie po dane katalogowe i powie, że dane z folderu są zgodne z rzeczywistością - ewentualnie trzeba doliczyć pół litra na 100 km. W przypadku większości nowoczesnych silników turbo z systemami start-stop itp. ekologicznymi wynalazkami, są to osiągi nie do uzyskania na drodze.

Aby nie być rozczarowanym, lepiej doliczyć od razu do prezentowanych zapewnień 30-40 proc.! To dlatego, że systemy start-stop rzadko mają warunki, aby działać wydajnie, ruch w miastach jest w praktyce bardziej "gęsty" niż w cyklu testowym i wreszcie - bo czasem lubimy przycisnąć, na co nowoczesne doładowane silniki reagują wzrostem spalania o 100 proc.

(fot. zdjęcie producenta)
Źródło: (fot. zdjęcie producenta)

Naszym zdaniem: wiara w to, że samochód będzie szybko jeździł, a jednocześnie pozostanie ekonomiczny, to naiwność. Współczesnym autem możemy jeździć albo oszczędnie, albo szybko, albo znaleźć rozsądny kompromis. Albo, albo. A opowieści o tym, że samochód jeździ dynamicznie i spala 5 litrów benzyny na 100 km w mieście, to zwykłe bajki. Szkoda, że dowiadujemy się o tym dopiero po kupnie samochodu.

Inny salon, inna cena. Jeśli chcecie zrobić dobry interes, poświęćcie 2-3 dni na wizyty w różnych salonach. Nawet w punktach sprzedających samochody tej samej marki oferty nie są takie same, a co więcej, auta dostępne od ręki są różne. Ale jeszcze lepiej, jeśli nie zafiksujemy się do jednego samochodu, który bierzemy pod uwagę, tylko weźmiemy pod uwagę oferty różnych producentów.

To dobre podejście, bo jakość aut różnych marek jest obecnie podobna choćby z tego powodu, że budowane są one z tych samych komponentów. Przekonamy się też, że za cenę np. dobrze wyposażonej Skody Fabii można mieć niewiele gorzej wyposażone Suzuki Grand Vitara albo Citroena Grand C4 Picasso, albo wiele innych fajnych aut. Czasem do lepszego trzeba trochę dołożyć, a czasem wręcz przeciwnie - weźmiemy większy, nie gorszy samochód i jeszcze kilka tys. zł zostanie w kieszeni.

Warto pochodzić, popatrzeć, dotknąć i zweryfikować swoje przekonania. Z prezentacji w internecie nie dowiemy się wiele ponad to, że auto jest szybkie i mało pali. Ostatnie twierdzenie może okazać się nie do końca prawdziwe. Dopóki nie wyjdziemy z domu, nie dowiemy się, jaki dostaniemy rabat, a ten może być duży, bo niektóre firmy "pompują" cenniki, bo chcą należeć do górnej półki, a tymczasem... oczekiwania finansowe mają całkiem realne.

Salon firmowy Suzuki: Diesel tylko dla długodystansowców

Suzuki Grand Vitara wydaje się idealnym autem do miasta - nie boi się krawężników, jest bardzo poręczny i zapewnia świetną widoczność. Niestety, wersja benzynowa jest dosyć paliwożerna. A więc może diesel? Pani obsługująca nas w firmowym salonie Suzuki była innego zdania. Po tym jak opowiedzieliśmy jej, czego oczekujemy od samochodu (poręczne, ale nie za małe auto na krótkie miejskie trasy), najpierw zaproponowała nam (dużo tańszy) model SX4. Kiedy upieraliśmy się przy większej i droższej Grand Vitarze, sugerowała raczej wersje z mniejszymi silnikami benzynowymi.

(fot. Auto Świat/autoswiat.pl)
Źródło: (fot. Auto Świat/autoswiat.pl)

Zdaniem sprzedawczyni znaczna dopłata za silnik wysokoprężny sprawia, że taki wybór zaczyna się opłacać przy przebiegach przekraczających 50 tys. km rocznie. Nie wspomniała o problemach z filtrami cząstek stałych, jakie może spowodować jazda miejska dieslem Suzuki, ale sugerowała, że taki silnik lubi czasem pojeździć na wysokich obrotach. Niezależnie od tego dość stanowczo radziła wybór auta z jednostką benzynową, nawet kosztem większych rachunków przy dystrybutorze. Na szybko sprzedawczyni mogła zaoferować samochód benzynowy stojący w salonie.

To egzemplarz z 2009 roku tańszy o 13 tys. zł, niż wynikałoby to z cennika na "aktualną" Grand Vitarę. Dodatkową korzyścią miał być pakiet ubezpieczeń w promocyjnej cenie. W sumie za 2-litrową, benzynową terenówkę wraz z ubezpieczeniem należałoby zapłacić niecałe 85 tys. zł. Za samochód z silnikiem Diesla z 2009 roku (sprzedawczyni zachwalała kupno "starego" auta) należałoby zapłacić 95 400 zł już z pakietem ubezpieczeń OC i AC. W sumie oferta nieodbiegająca wiele od cennika, ale nie najgorsza.

Salon firmowy Citroen: rabaty bez proszenia

W przestronnym fabrycznym salonie Citroena obsługa może łatwo przeoczyć zabłąkanych klientów. Po dłuższej chwili zostaliśmy wypatrzeni przez handlowca. Niestety, wyglądało na to, że zajmowanie się nami nie było jedyną pochłaniającą go wówczas czynnością. Po bardzo krótkiej prezentacji auta, którym się zainteresowaliśmy (Citroën Grand C4 Picasso), sprzedawca stwierdził, że przyniesie nam cennik. Nie było go dłuższą chwilę. Już myśleliśmy, że zniknął na dobre, ale rzut oka na przyniesione przez niego materiały wiele nam wyjaśnił. Na oficjalnym cenniku znaleźliśmy ręcznie dopisane ceny, które z tymi pierwotnymi nie miały wiele wspólnego.

"Rabaty dnia" okazały się tak sowite, że Grand C4 Picasso okazał się bardzo atrakcyjną propozycją. 17 tys. zł upustu bez proszenia - ciekawe, co jeszcze można by wynegocjować... Po wysłuchaniu naszych oczekiwań sprzedawca w pierwszym odruchu zaproponował najsłabszą wersję benzynową, zaznaczył jednak, że specjalnością francuskiej marki są diesle. Kiedy dodaliśmy, że zależy nam też na przyzwoitych osiągach, skupił się wyłącznie na wersjach wysokoprężnych.

Nieco zbyt pośpiesznie odpowiadał na nasze pytania, w jednym punkcie mijając się nieco z prawdą. Spytaliśmy wprost o to, czy filtr cząstek stałych (FAP) w nowoczesnym dieslu wymaga jakiejś obsługi, a sprzedawca stwierdził, że klient nie musi się tym przejmować. To nie do końca prawda - stosowane przez koncern PSA filtry są elementami eksploatacyjnymi, które w optymalnych warunkach rzeczywiście wystarczają na długo (nawet na 160 tys. km), ale w międzyczasie wymagają dolewek specjalnego preparatu przyspieszającego dopalanie sadzy. Klient co kilkadziesiąt tys. km (w zależności od stylu jazdy) będzie musiał wydać kilkaset zł na dolewkę płynu. Dobra wiadomość: citroenowskie diesle są "miastoodporne".

(fot. Auto Świat/autoswiat.pl)
Źródło: (fot. Auto Świat/autoswiat.pl)

Auto Żoliborz Opel: piątkowe lenistwo?

W salonie Opla miło spędzaliśmy czas, chodząc wokół aut, oglądając je, trzaskając drzwiami... W końcu podeszliśmy do biurka sympatycznej sprzedawczyni, która miała sporo dobrej woli, ale... najwyraźniej Opel Meriva, o którego pytaliśmy, pojawił się w salonie bardzo niedawno i w dodatku bez kompletnego opisu i danych. Szczegółowe pytania dotyczące kwestii technicznych kończyły się żmudnymi poszukiwaniami informacji - a to w folderach, a to w internecie... Stanęło na tym, że zadzwonimy i dopytamy o szczegóły.

Jako auto do miasta polecono nam wersję z silnikiem benzynowym, ale tylko z racji niższej ceny i wątpliwych oszczędności na paliwie, jakie zapewnia diesel. Sprzedawczyni nie była pewna, czy oferowane diesle mają filtry cząstek stałych, ustalenie tego wymagało konsultacji z kolegami. Kiedy zaczęliśmy dopytywać, z czym wiąże się eksploatacja auta z takim filtrem, stwierdziła, że raz na jakiś czas trzeba się takim autem szybciej przejechać, żeby go przepalić.

To już coś. Ponieważ deklarowaliśmy chęć szybkiego zakupu, zaproponowano nam auta ekspozycyjne, do wzięcia od ręki. Niestety, od ręki nie udało się nawet ustalić ani jego dokładnej ceny, ani wyposażenia. Umówiliśmy się na telefon i... tyle nas widzieli. Gdyby klient naprawdę bardzo chciał kupić ten samochód, może by wrócił. Jednak jest duże ryzyko, że wejdzie na chwilę do konkurencji, a stamtąd już nie wypuszczą go tak łatwo bez auta...

Japan Motors Nissan: zawodowy sprzedawca

Jeśli chodzi o technikę sprzedaży, handlowiec, który obsługiwał nas w salonie Japan Motors, był prawdziwym asem. Na początku wizyty u tego dilera udawaliśmy zainteresowanie Nissanem Qashqaiem. Sprzedawca włączył się (w sposób nienamolny, ale skuteczny) do naszej rozmowy. Zaproponował, że pokaże auto, ale... Przez chwilę wydawało nam się, że wcale nie zależy mu na sprzedawaniu samochodów. Jakby od niechcenia napomknął, że na ten model trzeba bardzo długo czekać, a nam pewnie się śpieszy.

Widząc, że złapaliśmy haczyk, przystąpił do ofensywy. Zaczął namawiać nas na stojącego w salonie Nissana Note'a. Robił to doskonale i gdybyśmy byli amatorami, być może uwierzylibyśmy, że to auto jest lepsze od tego, które nas interesowało. Lepsze i... tańsze. Pełen werwy, z poczuciem humoru pokazywał nam przestronne wnętrze, obszerny bagażnik, zachwalał japoński silnik.

(fot. Auto Świat/autoswiat.pl)
Źródło: (fot. Auto Świat/autoswiat.pl)

O co tak naprawdę chodziło? Qashqai sprzedałby się i bez takiego teatrzyku (w ubiegłym roku nabywców znalazło ponad 5 tys. sztuk), natomiast Note to dosyć niszowa propozycja. Salon ma trochę takich aut na stoku, oferuje je w bardzo dobrej cenie, ale klienci jakoś się o nie nie biją. Czyżby sprzedawcy dostali zadanie, żeby każdemu klientowi wepchnąć choćby po jednej sztuce?

W kwestii wyboru auta do miasta jednoznacznie sugerowano nam wersję benzynową, informując, że przy małych przebiegach diesel nigdy się nie zwróci, a w dodatku w tym modelu pochodzi z firmy Renault, a benzyniak to solidna japońska konstrukcja. Każdy argument byłby dobry, bo na parkingach firmy stoją gotowe do odbioru Note’y w wersji benzynowej. Zaproponowano nam cenę o 10 tys. niższą od cennikowej. I to bez żadnych pertraktacji, ot tak, w geście dobrej woli. Sympatyczny akcent na koniec świadczący o klasie sprzedawcy: po zakończeniu pertraktacji zostaliśmy odprowadzeni do drzwi. Niby drobiazg, a robi wrażenie.

Euromobil Fiat: kobieta też może doradzić

W salonie Fiata zajęła się nami sympatyczna pani handlowiec. Po doświadczeniach z salonu Opla mieliśmy pewne obawy, ale okazało się, że nasze seksistowskie uprzedzenia były nie na miejscu. No może w przypadku kilku bardziej technicznych pytań, np. funkcji Overboost w silnikach T-jet, zauważyliśmy pewne luki w wiedzy technicznej - ale ogólnie było nieźle. O problemach z dieslami z filtrem cząstek stałych eksploatowanymi w mieście sprzedawczyni nie wiedziała (albo nie chciała powiedzieć) zbyt wiele - zasugerowała jednak, że takim autem trzeba się raz na jakiś czas ostrzej przejechać poza miastem.

Do miasta zaproponowano nam wersję benzynową. Słusznie! Niestety, nie zabrakło drobnych "kłamstewek". Ponieważ szukaliśmy auta oszczędnego (na początku sugerowaliśmy, że interesuje nas diesel), kiedy sprzedawczyni polecała wersję benzynową, spytaliśmy o realne zużycie paliwa. Otrzymaliśmy odpowiedź odczytaną z danych technicznych ze wskazaniem, że w praktyce może ono być minimalnie wyższe. Spytajcie właściciela Fiata Bravo z silnikiem 1.4 T-jet, czy jeżdżąc po mieście, udało mu się spalić tylko 8,7 l/100 km? W mieście spalanie tego auta przekracza często 11 l/100 km, ale trzeba przyznać, że mocy mu nie brakuje.

Na "dzień dobry", przed podaniem cen aut, zostaliśmy zapytani o to, jaką grupę zawodową reprezentujemy. Jako że działaliśmy incognito, kolega udający klienta podał się za lekarza. To wystarczyło, żeby dostać rabat w wysokości 16 proc. na auto i dodatkowe wyposażenie. Zaproponowany nam samochód zamiast cennikowych 55 900 zł już po doposażeniu miał kosztować 47 031 zł.

(fot. Auto Świat/autoswiat.pl)
Źródło: (fot. Auto Świat/autoswiat.pl)

Styl Subaru Dukiewicz: o problemach się nie mówi

W salonie Styl Subaru Dukiewicz udawaliśmy klientów zainteresowanych zakupem modelu Forester z silnikiem Boxer Diesel. Tak jak w innych salonach, zadeklarowaliśmy, że poszukujemy auta w zasadzie wyłącznie do jazdy po mieście - jedynym przerywnikiem miałyby być sporadyczne wypady z bardzo ciężką przyczepą. O dziwo, to w zasadzie jedyny przypadek, kiedy sprzedawca nawet nie zająknął się, że przy przebiegach rzędu 15 tys. km rocznie być może sensowniejszy byłby zakup wersji benzynowej.

Handlowiec wychwalał auto, jak tylko mógł. Kiedy zapytaliśmy go, jak to jest z awaryjnością diesla (to nowa konstrukcja, pierwszy taki silnik w historii Subaru), odpowiedział, że świetnie, ale model ten niesłusznie stał się ofiarą "nagonki medialnej" przeprowadzonej przez kilka gazet oraz programów telewizyjnych. Chodzi o sprawę nieszczęsnych sprzęgieł, które w dieslach Subaru nadspodziewanie często zużywają się już po 30-40 tys. km. Oczywiście, nie daliśmy po sobie znać, że znamy temat - kilka razy pisaliśmy o takich przypadkach, choć nie wiedzieliśmy, że bierzemy udział w "nagonce".

Handlowiec stwierdził, że rozdmuchano sprawę "dwóch, no może trzech przypadków", która zresztą już dawno została rozwiązana. To ciekawe, bo w tym samym tylko tygodniu, w którym zbieraliśmy materiały do tego artykułu, taki przypadek dotknął dwóch znanych nam osób... Podobno oferowane teraz modele mają tak zmodyfikowaną elektronikę, że ruszają dużo delikatniej, oszczędzając sprzęgło. Jak powszechnie wiadomo, tym, co najbardziej może dokuczyć sprzęgłu, jest holowanie ciężkich przyczep - tu sprzedawca też nie widział problemu. Ponoć Forester diesel bez kłopotu pociągnie nawet 2 tony, a gdyby nie homologacja, to nawet 3.

Carolina Car Company Toyota: handlowo świetnie, technicznie gorzej

W salonie Carolina Car Company obsługa klientów zorganizowana jest niemal wzorowo. Przy wejściu czeka czujna, miła recepcjonistka, która od razu pyta, w czym może pomóc. Po wyjaśnieniu, że jesteśmy zainteresowani nowym autem, zostaliśmy zaprowadzeni do handlowca. Obsługującej nas sprzedawczyni zadeklarowaliśmy chęć zakupu Toyoty Auris, najchętniej z silnikiem Diesla, z której zamierzamy korzystać wyłącznie na krótkich trasach. Mimo że dobrowolnie pakujemy się w pułapkę (wybraliśmy najdroższą wersję, która będzie też potem wymagała większych wydatków na serwis, a więc można by zarobić na nas więcej), sprzedawczyni zasugerowała inny wybór - tańszą wersję benzynową.

Jej zdaniem diesel opłacałby się przy przebiegach przekraczających 35 tys. km. Nie daliśmy tak łatwo za wygraną i dopytywaliśmy się, czy są jeszcze jakieś inne przeciwwskazania do zakupu diesla do miasta. Sprzedawczyni stwierdziła, że nie ma żadnych. Na pytanie, jak sprawują się auta z filtrem cząstek stałych, uzyskaliśmy odpowiedź, że klienci są zadowoleni. Zgrzytem były problemy z uzyskaniem odpowiedzi na pytanie, czy auto ma układ kontroli toru jazdy ESP. Pytanie było o tyle podchwytliwe, że Toyota nazywa go po swojemu: VSC. Najwyraźniej sprzedawczyni odbyła wyłącznie "wewnętrzne" szkolenia produktowe, bo powszechnie używany termin ESP nie był jej w ogóle znany.

(fot. Auto Świat/autoswiat.pl)
Źródło: (fot. Auto Świat/autoswiat.pl)

Poza tym zastrzeżeniem z pomocą przy skonfigurowaniu auta nie było problemów. Zostaliśmy poinformowani o promocjach, a nawet udało się sprawdzić, czy są dostępne gotowe auta spełniające nasze oczekiwania. Z rozmowy wynikało, że możemy liczyć na bonusy w formie dodatkowego wyposażenia. Po kilku dniach od rozmowy sprzedawczyni zadzwoniła z pytaniem, czy podjęliśmy decyzję.

OMC Motors Ford: pełen profesjonalizm

Do handlowca podeszliśmy sami, ale zajął się nami przyzwoicie. Zaznaczyliśmy na początku, że szukamy ekonomicznego, ale przestronnego auta do jazdy głównie po mieście i interesuje nas Ford Focus z silnikiem Diesla. I po raz kolejny się zdziwiliśmy. W powszechnym odczuciu sprzedawcy samochodów uchodzą za bezwzględnych naciągaczy, a tymczasem sprzedawca zaczął nam spokojnie i rzeczowo tłumaczyć, że wybierając tę wersję do jazdy miejskiej, wyrzucimy pieniądze w błoto: najpierw zapłacimy więcej za auto, później drożej nas będzie kosztował serwis, a na jakiekolwiek oszczędności związane z niższym zużyciem paliwa można liczyć dopiero po przejechaniu kilkudziesięciu tys. km rocznie. Gdybyśmy upierali się przy dieslu, zasugerował wersję bez filtra - jedną z ostatnich dostępnych na rynku.

Sprzedawca potrafił odpowiedzieć na każde pytanie związane z kwestiami technicznymi - w tym również na te niewygodne, dotyczące awaryjności niektórych podzespołów. Również przy okazji pomocy w wyborze wersji wyposażeniowej oraz dodatkowych akcesoriów widać było troskę o interes klienta. Oczywiście, cena zaproponowana za auto była niższa, niż wynikałoby to z cenników - mimo że nie staraliśmy się jakoś specjalnie targować. Na odchodne otrzymaliśmy komplet folderów i cenników. Po kilku dniach sprzedawca zadzwonił (podaliśmy numer telefonu) i spytał, czy podjęliśmy decyzję.

Auto Viva Volkswagen: frontem do klienta

Po wejściu do salonu Volkswagena nie zostaliśmy wprawdzie obstąpieni przez stado sprzedawców, ale recepcjonistka zachowała czujność. Po pierwszej próbie nawiązania kontaktu wzrokowego od razu się nami zajęła i skierowała do handlowca. Ten zaczął od zapytania nas o oczekiwania względem auta. Zadeklarowaliśmy zainteresowanie Volkswagenem Polo, najchętniej z silnikiem Diesla. Tu z kolei czujnością wykazał się sprzedawca i przepytał nas dokładnie, jak zamierzamy korzystać z auta.

Słysząc "legendę" o aucie dla żony, które ma służyć wyłącznie do jazdy na krótkich, miejskich trasach, od razu zasugerował inną odmianę. Co ciekawe - wykazał się troską o interes klienta,a nie krótkowzroczną chciwością - zaproponowana przez niego wersja benzynowa była o ok. 10 tys. zł tańsza od tej, którą się na początku interesowaliśmy. Precyzyjnie, wykazując się dużą wiedzą techniczną, ale w sposób zrozumiały, wyjaśnił, dlaczego sugerowany przez nas mały diesel z filtrem nie sprawdzi się w mieście. Nie bał się nawet powiedzieć, że wybierając tę wersję, ryzykujemy częstsze i droższe wizyty w serwisie.

Odradził też najtańszą, której wnętrze wykończone jest twardym, tanim plastikiem. Brawo! Nie podobały nam się tylko dosyć optymistyczne zapewnienia co do zużycia paliwa wersji benzynowych z turbodoładowaniem - jeździliśmy nimi i wiemy, że łatwo w nich wywołać wir w baku. Kompetencje handlowca nie ograniczyły się tylko do kwestii technicznych - zaproponowano nam kilka rozsądnie skonfigurowanych aut dostępnych w niedługim czasie lub też zakup samochodu przygotowanego na zamówienie. Brakowało tylko jakiejś ciekawszej oferty rabatu.

Kolejny plus dla sprzedawcy za pomoc w rozsądnym skonfigurowaniu samochodu - zasugerowano nam, które dodatki są rzeczywiście przydatne, a z których można zrezygnować. Nie było też problemu z wyjaśnieniem działania niektórych "ekstrasów". I to wszystko w piątek, tuż przed "fajrantem".

d4kie7m
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4kie7m
Więcej tematów