Czarny weekend zmienił wszystko
Wypadek Roberta Kubicy to jeden z najgroźniejszych incydentów ostatnich lat. Ale po tragicznej śmierci Ayrtona Senny doszło do wielu niebezpiecznych kolizji, które mogły zakończyć się tragicznie. - czytamy w "Przeglądzie Sportowym".
Polak pośrednio zawdzięcza życie dramatycznym wydarzeniom sprzed ponad 13 lat. Podczas „czarnego weekendu Grand Prix San Marino 1994 doszło do serii wypadków. Przez trzy dni na torze Imola Formuła 1 zebrała krwawe żniwo – zginęło dwóch kierowców. Obrażenia odniosło jeszcze 10 osób!
Zaczęło się od piątkowej kraksy Rubensa Barrichello, którego Jordan – podobnie jak bolid Kubicy – został podbity i, przelatując ponad ochronną barierą opon, uderzył w ogrodzenie. Prędkość była nieco niższa (między 220 a 260 km/h), a kąt uderzenia bardziej delikatny. Brazylijczyk z kolizji wyszedł mocno poturbowany, ale cały: – Nic mi nie jest, choć nie pamiętam, co się stało – uśmiechał się następnego dnia rano, udzielając wywiadu.
W sobotę 30 kwietnia do Formuły 1 po ośmiu latach powróciła śmierć. Podczas kwalifikacji z toru wypadł debiutant Roland Ratzenberger. Austriak zginął na miejscu, po uderzeniu w barierę. Przyczyną tragedii było poluzowane przednie skrzydło. Kilkanaście sekund wcześniej Ratzenberger wyjechał poza obręb jezdni i na trawie uszkodził nos bolidu. Nie wiedząc o tym, rozpędził auto i gdy pod koniec prostej przy prędkości około 280 km/h nacisnął hamulec, samochód nie zareagował prawidłowo (brak docisku aerodynamicznego na przednią oś). Kilka sekund później już nie żył.