BYD E6: elektryczny "Chińczyk"
Polacy swojego hydraulika promowali we Francji, natomiast Chińczycy próbują podbić Europę elektrykiem. Jak im pójdzie? Do walki wystawiają BYD E6 o zasięgu ponad 300 kilometrów i masie własnej przekraczającej 2300 kilogramów.
To istny zawodnik sumo w swojej klasie, ale z potężnymi ambicjami. W rodzimym kraju z powodzeniem jest wykorzystywany w charakterze taksówki, natomiast jego producenta cały świat poznał jako dostawcę baterii przede wszystkim do telefonów komórkowych. Sprawdźcie, czy w waszym nie ma przypadkiem akumulatora tego właśnie wytwórcy.
Auta z Państwa Środka nie mają łatwego życia na Starym Kontynencie. Pierwsze próby zawojowania najbardziej wymagającego rynku skończyły się dotkliwą porażką. Jakość wykończenia nie mogła równać się nawet z Oplem Kadettem z 1985 roku, natomiast silniki drastycznie odbiegały od współczesnych konstrukcji. Podobnie wyglądała sytuacja wewnątrz tych pojazdów. Plastiki rozchodziły się już od samego patrzenia na nie, a zapach niejednokrotnie przyprawiał o mdłości. Jeszcze gorzej "chińskie wynalazki" wypadały na próbach EuroNCAP. Testy zderzeniowe mają mocny wpływ na psychikę klientów, a wyroby z Dalekiego Wschodu nie sprostały ich wymaganiom. "Mali" importerzy szybko musieli się wycofać z europejskiej ekspansji. Teraz przyszedł czas na E6. Auto co prawda nie ma stosownej homologacji, ale według zapewnień BYD, ta ma się jeszcze pojawić do końca bieżącego roku.
Kompaktowych rozmiarów samochód nie wygląda zbyt urodziwie, ale chyba nie o to chodziło Chińczykom. Podstawowy problem dotyczył montażu akumulatorów, dlatego auto podniesiono. Jednocześnie nabrało ono gabarytów crossovera. Czy będzie stanowiło konkurencję dla niemieckich i japońskich faworytów tego segmentu? Niewiele ponad 4,5 metra długości w połączeniu z wagą na poziomie 2360 kilogramów nie prezentuje się zbyt ciekawie. Duża w tym zasługa baterii ważących aż 800 kg. To prawie tyle, ile waży Skoda Citigo. Reszta detali też nie zachwyca. "Azjata" łączy w sobie cechy "amerykanina" i wschodnich pobratymców. Dla jednych to zaleta, dla innych z pewnością wada. Daleko mu do urody Opla Ampery, ale może przy okazji liftingu coś się zmieni. Żeby nadążyć za aktualnymi trendami, przednią część ozdobiły LED-y do jazdy dziennej i soczewkowe reflektory. Czy to wystarczy do opanowania serc Europejczyków?
Niewiele lepiej przedstawia się obraz wewnątrz pojazdu. W porównaniu do reszty chińskich przedstawicieli, widać wyraźny postęp, jednak to wciąż lata 90. Jeśli udałoby się wam oczami wyobraźni połączyć Renault Espace i Chryslera Grand Voyagera z 1995, to właśnie taka atmosfera panuje w przedziale pasażerskim. Kabinę zdominowały twarde plastiki, choć trzeba im przyznać mocną trójkę za spasowanie. Na skórzanej tapicerce z łatwością dostrzeżemy suwaki, ale czego się nie robi dla utrzymania jasnego wystroju w należytej czystości. Reszta prezentuje się estetycznie.
Przed oczami podróżujących prezentuje się blisko metrowej szerokości wyświetlacz obrazujący aktualną sytuację przekazywania energii oraz podstawowych funkcji komputera pokładowego. Niestety, jeśli na tablicę rozdzielczą pada słońce, nic na nim nie można zobaczyć. Podobnie jak na ciekłokrystalicznym ekranie odpowiedzialnym za system multimedialny. Póki co, jego menu występuje tylko w języku ojczystym, a w słoneczny dzień staje się nieczytelny. Dobrze, że chociaż czwórka rosłych pasażerów odbędzie stosunkowo komfortową podróż.
Chińskim elektrykiem nie mogliśmy się zbyt długo nacieszyć, jednak udało nam się poczynić pewne spostrzeżenia. Już pierwsze metry pokazały, że E6 ma potężną nadwagę. Mimo, iż rozpędza się do 100 km/h w 10 sekund i maksymalnie do 140 km/h, to żeby ruszyć, musi się chwilę zastanowić. Przed każdym zakrętem trzeba uważać, bo wysoko zawieszone nadwozie lubi się przechylić. Dokładając do tego bezwładność prawie 2.5-tonowego kolosa z niezbyt dobrym ogumieniem, warto zwolnić przed łukiem. Całości dopełnia mała siła wspomagania i nieprecyzyjny układ kierowniczy zachowujący się tak, jak gdyby znajdował się jeszcze w fazie testów.
Kluczem do sukcesu BYD ma okazać się zestaw akumulatorów żelazowych o łącznej pojemności 64 kWh – to cztery razy więcej niż 6 razy mniejszy Mitsubishi i-Miev. Ich zaletą jest wysoka żywotność. W Chinach producent objął je gwarancją dwóch tysięcy ładowań. Korzystając ze stacji szybkiego ładowania, jakich w Warszawie już kilka funkcjonuje, napełnimy baterie w niewiele ponad 6 godzin. Gdybyśmy zapragnęli zrobić to pod własnym domem, czas powyższej operacji może wynieść nawet 20 godzin. To zajęcie dla wyjątkowo cierpliwych. Niemniej, po „zatankowaniu” do pełna, komputer pokładowy wskaże zasięg aż 300 kilometrów. Uwzględnia on odzyskiwanie energii podczas jazdy miejskiej, dlatego w trasie ta wartość spadnie do około 250 km.
Bubel czy przełom? Chińskie wyroby nigdy dobrze się nie kojarzyły. Żeby E6 chwyciło za serca Europejczyków, powinno przejść wiele modyfikacji upodabniających do samochodów pokroju chociażby Chevroleta Volta. Niewiele osób zdecyduje się na pojazd kosztujący przynajmniej 150 tysięcy złotych bez żadnej renomy i do tego ze zgrabnością słonia wykonującego baletowe ewolucje. Jednak Azjaci objęli być może słuszny kierunek i za kilka lat mogą nas zaskoczyć pełnowartościowym produktem.
Piotr Mokwiński