Bolid a sprawa polska
To już się zaczęło. Wgniata w fotel przed telewizorem albo każe wyruszyć w świat z biało-czerwonymi flagami. W Wielką Niedzielę 2,6 mln Polaków wstało o ósmej rano, by kibicować Robertowi Kubicy; podczas ostatniego wyścigu w Bahrajnie było ich już cztery miliony.
W najbliższą niedzielę, kiedy Kubica będzie ścigał się w Hiszpanii, rozentuzjazmowany naród znów wsiądzie z nim do bolidu i wstrzyma oddech. Polacy przed telewizorami zacisną kciuki w poczuciu, że łączy ich wspólny cel, którego spełnienie daje frajdę i napełnia dumą narodową.
Podziwiają go nie tylko Polacy. Kilka tysięcy e-maili z całego świata i ponad 500 listów przychodzi co miesiąc do polskiego biura Kubicy. Marcin Czachorski, koordynator spraw sportowca w Polsce, musiał znaleźć współpracownika, który zakleja koperty, adresuje i co chwila biega na pocztę.
Zdjęcia z autografem trafiają na wszystkie kontynenty. Do Japonii, gdzie fani na widok Kubicy niemal mdleją. Do Malezji, gdzie przez miasto Polak może przejść tylko w asyście kilku ochroniarzy. Naszego kierowcę szanują Szwajcarzy, Anglicy, nawet Niemcy. Włosi uznają go za swojego, przed kilku laty przynajmniej dwa razy oferowali mu włoskie obywatelstwo. Wystarczyło, by Robert skinął głową, złożył jeden podpis i w ciągu kilku dni byłby Włochem jak as alpejskich stoków Alberto Tomba. I choć wówczas jego kariera mogłaby nabrać tempa - odmówił. Czy dzięki temu dziś, gdy spełniają się jego najśmielsze marzenia, Kubica będzie polską wizytówką na miarę XXI wieku?
W wielu innych sportach wystarczy talent, praca i odrobina szczęścia, by zabłysnąć. W sportach motorowych trzeba mieć znacznie więcej: niezwykłą determinację, inteligencję, gotowość do poświęcenia całego życia. I pieniądze. Kubica nie miał wpływowych i bogatych mocodawców, którzy od lat gotowi są wykładać miliony, by ich ludzie mogli dosiadać bolidów F1.
To przecież chłopak z kraju dziurawych dróg. Z motoryzacyjnego zaścianka, który posiada dziś zaledwie jeden tor wyścigowy z homologacją. Kierowca z dawnego bloku wschodniego, dla którego wyścigi samochodowe były równie dostępne jak loty na Księżyc. Kubica dotarł więc tam, gdzie teoretycznie nie miał wstępu. I jest gwiazdą.
_ Krzysztof Olejnik/Więcej w "Newsweeku" _