Bandyta na dwóch kołach - Suzuki Bandit 1250 SA
|
|
| --- |
_ Testowy "Bandzior" nieco się porysował _ – słyszę głos w słuchawce. _ Na pewno porysował się sam... _ – ironiczna kontra przeszyła mój umysł, jednak powstrzymałem się od jej zwerbalizowania. Na szczęście szybko zostałem wyprowadzony z błędu. _ Bandit sponiewierał jednego z poprzednich jeźdźców _ – wyjaśnił dealer.
"Świetnie", dzień później ja miałem mieć go pod sobą, a wizja zmierzenia się z narowistym rumakiem nie do końca mi się uśmiechała. Zacisnąłem jednak zęby, stwierdziłem, że dam radę i ruszyłem, by sprawdzić możliwości nowej zabawki Suzuki. Jeszcze tylko podpis na cyrografie, odbiór kluczyków i w drogę!
Na parkingu czekał na mnie 232-kilogramowy kolos. Z mieszanymi odczuciami zasiadłem w wysoko położonym siodle, oparłem ręce o kierownicę, włączyłem zapłon i przycisnąłem guzik rozrusznika. Nic... Dopiero spojrzenie na obrotomierz wyprowadziło mnie z błędu – silnik motocykla może pracować naprawdę cicho. Wszystko przez coraz bardziej wyśrubowane normy emisji spalin i hałasu. Chwała rządzącym, że troszczą się o stan słuchu społeczeństwa oraz kondycję psychiczną zwierząt rezydujących przy drogach, jednak większość motocyklistów wolałaby, żeby kierowcy „puszek” zostali zawczasu ostrzeżeni o ich obecności. Gdy dwa koła pojawią się w lusterku może być nieraz za późno...
Pierwsze kilometry pokonywałem więc dosyć asekuracyjnie, wciąż mając w pamięci informację o wczorajszej glebie. Zresztą charakter Bandziora nie skłaniał do pałowania. Silnik raźno zabierał się do pracy już od najniższych obrotów. Nic dziwnego – w końcu pojemności 1250 ccm nie powstydziłyby się miejskie auta, a 108 Nm jest dostępne przy zaledwie 3700 obr./min. Banditem można się więc przetoczyć niemal przez całe miasto używając ostatniego, szóstego biegu. Ruszyć z „dwójki”? Wyprzedzać bez redukcji? Dla tego sprzętu to igraszka. Paradoksalnie, miękka praca hydraulicznego sprzęgła oraz precyzyjna skrzynia biegów zachęcała do wachlowania przełożeniami.
Wreszcie udało mi się stanąć na światłach. Oczywiście na pole-position! Podkręcenie obrotów, szybkie zwolnienie sprzęgła i... potężne przeciążenie rozciągnęło mój uśmiech. Wpięcie kolejnych biegów bez użycia sprzęgła, a tylko przy umiejętnym zgraniu prawej ręki i lewej nogi oraz znakomita stabilność przekonała mnie, że slogan „Own the racetrack” pasuje do każdego wynalazku sygnowanego logiem Suzuki. Chwilę później przyszła jednak refleksja, iż Bandit z pewnością nie jest maszyną dla osób o słabszych nerwach.
Stan drogomierza systematycznie się zwiększał, a mnie Bandit coraz bardziej przypadał do gustu. Wysoka pozycja z wyprostowanymi rękoma okazała się bardzo wygodna, a przy okazji zapewniała doskonały wgląd w sytuację na drodze. Tą ostatnią trzeba bacznie kontrolować, bo nim się zorientujemy, Suzuki pędzi naprawdę szybko. Wystarczy kawałek prostej i nawet przy delikatnym operowaniu manetką gazu przecinamy powietrze w
tempie o 100 km/h większym, niż pozwalają znaki...
Co za dużo, to niezdrowo. Ostro dociskam klamkę hamulca, nieco zbyt miękkie przednie zawieszenie nurkuje, zaś motocykl staje jak wryty! Nic dziwnego, że równie ostre heble można zestawić z ABS-em. Problemy z działaniem fajerwerku technicznego nie pojawiły się nawet w mieście, gdzie układ chroniący przed blokowaniem kół miał sporo pracy. W trakcie hamowania na „tarkach” przed skrzyżowaniami oraz na znakach poziomych na klamce hamulca można było wyczuć jego interwencje. Czyżby idealny układ hamulcowy? Niestety nie! Od początku testu irytował mnie dźwięk towarzyszący ich używaniu. Przenikliwy świst wywoływał skojarzenia z lądującym UFO i szczerze życzę nabywcom Bandita, by ustał po dotarciu nowozakupionego sprzętu. Powodem do radości nie był też był rezonans bliżej niezidentyfikowanego elementu karoserii w chwili, gdy obrotomierz dobijał do pola oznaczonego cyfrą „3”...
Szybko zapomniałem o tych detalach, ciesząc się doskonałą elastycznością jednostki napędowej. Na kawałku prostej i pustej drogi mocno odwijam manetkę, ciesząc się z faktu, że jadący przede mną gość na supersportowym Suzuki GSX-R 750 za żadne skarby nie może odskoczyć. Nic dziwnego – w końcu mocarny Bandit potrzebuje na sprint do setki tylko trzy sekundy. Przy dobrej drodze dwie "paczki" pojawiają się na szafie po 14,2 sekundy od startu. Niestety wkrótce solidne opory powietrza wygrywają z potencjałem silnika, a prędkościomierz zatrzymuje się w okolicach 230 km/h.
Prędkość z pewnością będzie aż nadto wystarczająca dla przeciętnego użytkownika "Bandziora". Turystyczne jednoślady nie są bowiem konstruowane do bicia rekordów, zaś ich mocne silniki służą zapewnieniu swobodnej jazdy nawet gdy na kanapie zasiądzie pasażerka, a kufry zostaną wypełnione po brzegi. Nie mniej ważna jest potulność tego kolosa. Odpowiednie wyważenie sprawia, że 232-kilogramowym monstrum można wywijać w korkach niemal tak samo swobodnie, jak mikrym skuterem...
tekst: Łukasz Szewczyk
zdjęcia: Mariusz Niedźwiedzki