Amerykańskie 'kochanki' Dziewulskiego
Rage-Race: Od wielu lat ściga się Pan na torach, jeździ bardzo szybkimi autami.
Jerzy Dziewulski: W życiu potrzebuję stałego poziomu adrenaliny. Nie lubię nudy. Mam na szczęście mądrą żonę, która wie, że każdy mężczyzna musi pielęgnować swoje hobby.
RR: Motoryzacja jest niekwestionowanym Pana hobby. Kolekcjonowanie aut. Ściganie się na torach samochodowych. Czy nie uważa Pan jednak, że jest pan za leciwy na starty w takich imprezach jak Rage-Race?
JD: Nie sądzę, aby można było powiedzieć człowiekowi, że jest za stary, aby korzystać z życia i cieszyć się nim. Trzeba z niego korzystać przez całe jego trwanie, a nie tylko do czterdziestki czy pięćdziesiątki. A poza tym nieskromnie powiem, że chciałbym, aby wszyscy ludzie w moim wieku mieli taką kondycję i młodość ducha jak ja. [śmiech]
RR: Podczas zeszłorocznego Rage-Race zaprezentował Pan światu Ultimę GTR. Rage-Race był także przy składaniu pierwszej w Polsce Ultimy GTR. To duże wyróżnienie.
*JD: * Oni na to zasługują. Tworzą imprezę, której brakowało na mapie motoryzacyjnych wydarzeń. W 2007 poznałem Roberta i Maćka - pomysłodawców-organizatorów Rage-Race i od razu powiedziałem im, że to genialny pomysł robić taką imprezę w Polsce. Zapaliłem się. W 2005 roku startowałem w wyścigu z Nowego Jorku do Austin w Teksasie. W 2006 roku pojechałem do Londynu oglądać otwarcie Gumball 2006. Chciałem wystartować, ale nie było mnie stać na start. Bagatela 40 tysięcy funtów. Ale startują tam absolutni fanatycy samochodów - nic się nie liczy tylko ta "fajera".
Rage-Race to brakujące ogniowo łączące adrenalinę, zabawę, rywalizację. Trochę jak w życiu, każdy uczestnik Rage-Race decyduje na czym mu zależy, obiera cel i go realizuje. Masz dobre jedzenie, hotele, lekarza na miejscu. Jeśli nie chcesz walczyć o punkty, to możesz po prostu pić piwo czy kawę i spędzać miło czas w otoczeniu pięknych kobiet i jechać samochodem z punktu A do punktu B. Jeśli chcesz walczyć o zwycięstwo, to skrupulatnie zaliczasz wszystkie zadania.
Startując w Rage-Race zrozumiesz, czym jest absolutny luz, bez względu na wiek! Chciałbym wszystkich zachęcić: startujcie w tego typu zawodach, bo poznacie zupełnie inny smak życia. Po pierwsze wyłączycie się z tego co macie na co dzień, z wielu problemów, brudów, niepokojów, poznacie ciekawych ludzi, macie szanse naprawdę rywalizować, ale w zdrowy sposób, na luzie.
RR: Gdzie by Pan teraz był, gdyby nie motoryzacja?
*JD: * Raczej kiepsko bym skończył. Do 14 roku życia byłem bardziej zainteresowany szlajaniem się po ulicach i imprezami, niż nauką, o motoryzacji nie wspominając. W czasach, gdy nie było telewizji i Internetu, dzieciaki głównie spędzały czas na podwórkach i ulicach. Przyszedł taki moment, kiedy z bratem zaczęliśmy bardzo łobuzować. Wówczas nasz tata, zawodowy kierowca, powiedział do mamy: słuchaj trzeba ich czymś zająć! I kupili nam samochód do wyremontowania - zdezelowanego Mercedesa 170 V. Tata powiedział tylko: to ma chodzić! I nie było wyjścia. Nie mając garażu i specjalnego przygotowania postawiliśmy ten samochód na koła.
Doprowadzanie auta do stanu używalności trwało długo. Skończyło się winko i papieroski. Poświęciłem się temu samochodowi na maksa. Pracowałem przy nim półtora roku. Mając 16 lat zrobiłem prawo jazdy, bo wtedy było już wolno, i zacząłem jeździć razem z bratem.
*RR: Po Polsce czy tylko po okolicy? *
*JD: * Głównie po Warszawie, ale zdarzyły się nam i wyprawy nad morze. Specjalnie użyłem słowa 'wyprawy', bo nad morze jechaliśmy nawet trzy dni. Przy czym trzeba było zabrać ze sobą części zamienne, klucze i diabli wiedzą co jeszcze. Coś się urywało, coś się rozkręcało. Czasem trzeba było coś poprawić, czasem naprawiać. Łącznie z wykopaniem na jakimś polu kanału, aby zdjąć miskę olejową. Mówię Pani - to były czasy!
Ale za to jaka była frajda, jak już dojechaliśmy nad to morze. Oczywiście z wypolerowaną gwiazdą z przodu. To była radość dwóch utemperowanych chłopaków. I tak to się zaczęło. Od tego czasu miałem 56 samochodów. Zawsze szukałem 'aut-wynalazków'. Kupowałem, remontowałem, pojeździłem i sprzedawałem.
RR: Jakie zatem marki przewinęły się dotychczas?
*JD: * Renault, Citroen... no i oczywiście moje 'amerykańskie kochanki' - Corvetty. Moją miłością życia jest moja żona, a kochankami Corvetty. To nie kobiety z krwi i kości a ze stali i podzespołów, ale kształtem - zwłaszcza te produkowane do lat 80-tych - przypominają kobiety. Szerokie ramiona, wąska talia... A zaczęło się banalnie i nic nie zapowiadało tak długiej i intensywnej znajomości. [śmiech] Znajomy kupił w USA kultowy samochód Corvette ZR1 - 420 KM bez tunningu! Z silnikiem Lotusa. Odkupiłem go od niego po wypadku i historia z okresu 'piękni czternastoletni' powtórzyła się. Remont ZR1 zajął mi nieco ponad 1,5 roku. Proszę pamiętać, że to był koniec lat 80-ych. O części było ciężko jak diabli, ale zrobiłem go. Poznałem radość jazdy amerykańskim samochodem.
*RR: Co poza kształtem zachwyciło Pana w amerykańskich samochodach? *
*JD: * Zafascynowały mnie technologia i urządzenia, które już wówczas w nich były montowane. Wyposażenie o jakim, nam Polakom, czy nawet kierowcom z Europy Zachodniej nie śniło się. Już wtedy był automatyczny pomiar ciśnienia w oponach czy pełna kontrola poziomu oleju? Wracając do ZR1. Po kilku latach sprzedałem ją i kupiłem najnowszy model Corvette C5. Te samochody stworzone są do tunningowania. Przekazałem więc moją pierwszą C5 w dobre ręce i z 420 KM wycisnęli aż 535 kucy. Ponieważ apetyt rośnie w miarę jedzenia, w czasie gdy jeździłem C5, zdążyłem 'zachorować' na stare Corvetty. Udało mi się zakupić dwa klasyki: C3 z 83 roku i C1 cabrio z 56 roku.
Po kilku latach upajania się jazdą C5, sprzedałem ją. Kolejny właściciel okazał się laikiem. Przez dłuższy czas ignorował palącą się lampkę na desce rozdzielczej. Zagadkę rozwikłał mechanik. Okazało się, że nowy właściciel C5 od dwóch tygodni jeździ bez oleju. Silnik przeżył. To się nazywa Corvetta!
RR: Teraz jest Pan właścicielem dwóch z dziesięciu najszybszych samochodów świata: Ariela Atoma II i Utlimy GTR. Czy w tych pojazdach także osobiście wprowadza Pan modyfikacje?
*JD: * Stale [śmiech] Lubię je udoskonalać. W zeszłym roku zbudowałem Ultimę GTR. Ówczesna wersja miała 735 KM. Gdy się dowiedziałem, że zmieniając gaźnik będę miał do dyspozycji auto o mocy 800 koni, nie wahałem się ani minuty. Przez rok wybebeszyłem wszystko z tego bolidu, co było do wybebeszenia. Udoskonaliłem układ kierowniczy i elektrykę. Poprawiłem wagę auta a także trzyczęściowy dyfuzor, co poprawiło w sposób nieprawdopodobny trakcję tego samochodu. Udało mi się także dorobić przedni spojler. Obecnie Ultima sprawuje się świetnie. Jej stabilność jest po prostu nieprawdopodobna. Proszę pamiętać, że Ultima GTR jako jedyny jak dotąd samochód zeszła poniżej 7 minut na torze Nürburgring (Ultima GTR - 6,55 sekundy, Pagani Zonda F Clubsport - 7min 27sec, Porsche Carrera GT - 7min 28sec).
Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia na starcie Rage-Race 2009!