Trwa ładowanie...
Afryka zza kierownicy. Statki na pustyni i martwe kaniony to tylko początek
Źródło: Materiały prasowe
23-03-2018 14:11

Afryka zza kierownicy. Statki na pustyni i martwe kaniony to tylko początek

To tutaj kręcono ostatnią część "Mad Maxa", postapokaliptycznej i smutnej wizji przyszłości. Namibia nie jest jednak tak przerażająca jak pomysły George’a Millera. Jest zadziwiająca i wielokulturowa. Trzeba tylko opuścić hotelowe wygody i wyjechać z dala od cywilizacji.

Zaczyna się od szczepień. Dur brzuszny, polio, błonica, wirusowe zapalenie wątroby typu A i B. Lekarz z eleganckiego gabinetu wyglądającego bardziej na SPA radzi jeszcze coś na żółtą gorączkę. Koszt niewielki, a zawsze to mniejsze ryzyko, że moje wnętrzności zamienią się w płyn gdzieś w afrykańskiej dziczy. Kilka wizyt, w sumie 1000 zł wydatków. Pozostaje jeszcze wiza, tym zajmuje się agencja. Pozostaje więc wyruszyć na południe, najpierw zahaczając o Frankfurt. Przede mną 12 godzin lotu do Johannesburga, później tylko dwugodzinny lot do Walvis Bay. Wchodzę na pokład. Zapomniałem tabletek na malarię.

Afrykańskie linie lotnicze pozwalają na zbieranie mil w europejskim programie lojalnościowym. Na pasie w Johannesburgu stary Boeing 737 rozpędza się jakby dłużej, trzeszczy też jakby głośniej. W kabinie unosi się miły zapach rozpylony z odświeżacza powietrza przed lotem. Trudno odczuć, że opuściłem Europę. Lot na południe nie wiąże się ze zmianą czasu.

Dopiero wyjście z kabiny po schodkach uświadamia mi, że jestem daleko od domu. Suche powietrze uderza w twarz, a ja stoję na środku pasa startowego. Lotnisko jest nieduże, ale trzeba do niego iść po wybetonowanej powierzchni około 10 minut w pełnym słońcu. Później godzinka w kolejce do złożenia odpowiednich papierków wjazdowych, zrobienie zdjęcia do bazy i ponowną kontrolę bagaży. Wszystko odbywa się po angielsku. W końcu dostaje się na teren Namibii.

Źródło: Mateusz Lubczański

Kraina terenówek

Przyjechałem tutaj by zobaczyć jak w terenie sprawuje się nowe dziecko Toyoty, Land Cruiser. Nieprzypadkowo wybrano ten kraj – prawie każde auto na drodze to Toyota, prawie każda z nich jest biała. Przez cały pobyt widzę jeszcze – oprócz niezliczonych Toyot - dwa Land Rovery i jednego Forda. Land Cruiser został stworzony do takich trudnych warunków, choć ma w kabinie lodówkę, klimatyzację, wentylację foteli czy 14 głośników. Można więc wykorzystać zdumiewające zdolności terenowe Land Cruisera, jak i nie rezygnować z całkiem wygodnej podróży w pyle. Ten jest bowiem nie do uniknięcia, dzięki czemu już po chwili kabina jest żółta.

d3plez4

Wyruszamy na północ drogą z soli. Dosłownie – wystarczy na równy piasek wylać wodę, a słońce i klimat zrobi resztę. Na południu znaleźć można baseny, z których woda szybko paruje, odsłaniając sól gotową do oczyszczenia i spakowania. Tego nie widzimy. Przed nami monotonny krajobraz, a ubita droga wkrótce się kończy. Kierujemy się w stronę Wybrzeża Szkieletów, gdzie ciepłe powietrze znad pustyni spotyka się z zimną falą oceanu. To skutkuje gęstymi mgłami. Statki dostają się na mieliznę, później są pożerane przez pustynię. Widok jest zdumiewający. Po nieco ponad 150 kilometrów nieprzerwanego dudnienia zawieszenia dojeżdżamy do naszego obozu. Pobliscy rybacy starają się odstawić show, choć ich wędki ani drgną.

Źródło: Materiały prasowe

Krajobraz postapokaliptyczny

Jesteśmy czwartą grupą która wykonuję pętle o długości 700 km Land Cruiserami. Cała impreza miała odbyć się już w poprzednim roku, ale pierwsze samochody uległy zniszczeniu tuż po rozładowaniu w porcie. Auta mają nieco ponad 2 tys. km przebiegu, a za sobą kilkanaście dni telepania na dziurach, moczenia w rzekach i wspinania się na (teoretycznie) za duże góry. Oprócz niewielkich rysek po roślinności, nie widać po nich zmęczenia. Miały jednak wymieniane opony, które są przecinane przez ostre kamienie.

O tym dowiemy się później. Rankiem, po ubitym piasku, kierujemy się w stronę kolonii fok. Jeszcze miesiąc temu było ich tu aż 100 tys, gdy trwał sezon godowy. Teraz jest zdecydowanie mniej, a zwierzaki leżą na plaży. Widok robi wrażenie, tak jak wycie zlewające się w jeden ryk i straszny smród unoszący się w powietrzu. Gdzieniegdzie leżą martwe osobniki. Za nami znajdują się repliki krzyży postawionych przez Diogo Cao, który jako pierwszy Europejczyk dopłynął tu w 1486 roku. Przez najbliższe setki kilometrów na północ krajobraz nie zmieni się dramatycznie. Co około godzinę wyrośnie co najwyżej pojedynczy domek z pustaków i wszystkiego, co udało się znaleźć. Dlatego zjeżdżamy z ubitej drogi i wjeżdżamy w głąb kontynentu.

Źródło: Mateusz Lubczański

Naszym celem jest krater Messum, który powstał w czasie największej erupcji wulkanu w historii planety. Około 20 km średnicy, niemal zerowe opady deszczu i miażdżąca cisza. Nie ma tu nic. Nie ma tu zwierząt, nie ma tu roślin. Nawet "przeurocza" welwiczja, której korzenie sięgają 30 metrów w głąb Ziemi odpuściła. W kraterze nie ma miejsca na narodową roślinę Namibii, której najstarsze osobniki przeżyły 2000 lat. Tu po prostu nie da się żyć, choć jeszcze kilkanaście kilometrów wcześniej widzieliśmy prymitywne zabudowania, które musiały być używane całkiem niedawno. Czy ktoś zrezygnował z dóbr doczesnych czy też ukrywa się przed wymiarem sprawiedliwości, nie wiadomo.

d3plez4

Woda w złym celu

Oczywiście Namibia to nie tylko suche, pozbawione życia gigantyczne połacie terenu. To również bujna roślinność, słonie i lwy, przepiękna zieleń, o czym możemy się przekonać, przeprawiając się przez rzekę Ugab. Tutaj sprawdzamy czy rzeczywiście Land Cruiser może pokonać kałuże o głębokości 70 cm. Jeden z pojazdów się zakopuje, ale przy pomocy linki i zmyślnej elektroniki błyskawicznie wyskakuje z błotnej pułapki. Nic dziwnego, że Toyoty są jednymi z najpopularniejszych aut na namibijskich drogach. Mamy oczy dookoła głowy, bowiem w okolicy kręci się lwica z młodymi. Trudno o gorsze spotkanie.

Źródło: Materiały prasowe

Naszym celem jest masyw górski Omukuruvaro. Zachodzące słońce nadaje mu ogniście czerwony kolor, przez co mam przed sobą widok godny okładki National Geographic. Tam znajduje się najwyższy szczyt w Namibii o nazwie… Konigstein. Niemiecka, królewska nazwa nie jest jedynym znakiem obecności białych ludzi. Właśnie wśród tego masywu znajduje się malowidło przedstawiające scenę polowania sprzed co najmniej 20 tys. lat, na którym zauważyć można białą kobietę stojącą ramię w ramię z rodowitymi mieszkańcami tych terenów. Teraz rysunek nie jest już w tak rewelacyjnym stanie, bowiem po jego odkryciu w 1918 roku… polewano go wodą dla lepszej jakości na fotografiach.

Im bardziej zielono, tym więcej nie tylko zwierząt, ale i ludzi. Prowizoryczne budynki, niemal nagie kobiety i dzieci proszące o wodę są tym bardziej zaskakujące, że całkiem niedaleko – 5, może 10 km dalej – mamy normalną cywilizację, zwykłe drogi, kanalizację, sklepy, stacje benzynowe, butelkowaną wodę i colę. Płatności tylko w lokalnej walucie. Dolary amerykańskie czy euro nie przejdą, bowiem do ich wymiany potrzeba specjalnych dokumentów potwierdzających pochodzenie. Banknoty w portfelu są więc bezużyteczne. Nawet jeśli chcielibyśmy pomóc napotkanym osobom, musielibyśmy podzielić się jedzeniem czy wodą pitną. Na szczęście nie wszędzie tak jest.

d3plez4

I tylko ludzi brak

Namibia jest dwa razy większa od Niemiec i trzy razy obszerniejsza niż Wielka Brytania. Żyje w niej zaledwie 2,2 mln ludzi, także spotkanie kogokolwiek na rozległych terenach wydaje się mało prawdopodobne. 25 proc. mieszkańców udało się do miast, a ten współczynnik rośnie z roku na rok. Nasza meta w Swakopmund zaskakuje. Mijamy tabliczki z nazwą miasta, po czym w praktyce lądujemy w Niemczech. Jeszcze sto lat temu była to kolonia naszych zachodnich sąsiadów. Architektura, nazwy ulic, ich rozkład – widać tutaj surowe planowanie niemieckich inżynierów.

Nawet gdy zasiadamy w hotelowym barze, nad czarnoskórym barmanem wisi olbrzymi obraz prezentujący najprawdopodobniej Oktoberfest. Kluczyki do Land Cruiserów oddane. Po pokonaniu ponad 2 tys. km trafią do Europy. Żaden z nich – oprócz porysowanego gdzieniegdzie lakieru – nie zaliczył wpadki. Na parkingu przed hotelem stoi przerdzewiały wrak Toyoty – z powybijanymi szybami, bez powietrza w kole. Następnego dnia widzę jak żwawo transportuje łodzie. Nic dziwnego, że najczęstszym widokiem na drogach Namibii jest Toyota.

Źródło: Mateusz Lubczański

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.

Podziel się opinią

Więcej tematów