Trwa ładowanie...
Policja
05-11-2012 09:32

Absurdy na drodze

Absurdy na drodzeŹródło: Andrzej Mitura, Marek Tomaszewski
d32wlzk
d32wlzk

Bezsensownie postawione znaki drogowe spotyka na swojej drodze każdy kierowca. Faktycznie, problem jest, bo każdy zdrowo funkcjonujący przedstawiciel gatunku homo sapiens zdaje sobie doskonale sprawę, że znaki przy jezdni, na jezdni lub nad nią to ważny element tzw. infrastruktury drogowej, bez którego cała organizacja ruchu kołowego wzięłaby w łeb, a na ulicach i trasach komunikacyjnych zapanowałby totalny chaos.

Dlatego żaden znak ujęty w spisie wzorów znaków i sygnałów drogowych nie może dezinformować, być nieczytelny - zamazany, zamalowany, zabłocony, skorodowany, wątpliwy logicznie (niezrozumiały), słabo widoczny (zasłonięty jakąś przeszkodą), zniszczony, ustawiony samowolnie. Do tego nie mogą one występować w ilościach porównywalnych z billboardami. To oczywistość, więc skąd te rozterki?

Kto rządzi?

- Znaki drogowe nie mogą być umieszczane w sposób dowolny - podkreśla Mariusz Wasiak, główny specjalista Biura Ruchu Drogowego Komendy Głónwej Policji. - Istnieją bardzo szczegółowe i precyzyjne przepisy normujące warunki techniczne dotyczące ich wykonania oraz umieszczania na drodze. Rozporządzenie ministra infrastruktury z 3 lipca 2003 r. w sprawie szczegółowych warunków technicznych dla znaków i sygnałów drogowych oraz urządzeń bezpieczeństwa ruchu drogowego i warunków ich umieszczania na drogach (Dz.U. nr 220, poz. 2181, z późn. zm.) określa m.in. normy dotyczące wielkości i wymiarów znaków, barw i odblaskowości, liternictwa, zasad tworzenia napisów, sposobów umieszczania, odległości od jezdni czy też ich wysokości.

Trzeba też pamiętać, że decyzję o lokalizacji wszystkich znaków drogowych: pionowych, poziomych, sygnalizacji świetlnej oraz urządzeń bezpieczeństwa ruchu drogowego, podejmuje organ zarządzający ruchem właściwy dla danej drogi. Organ ten, a właściwie organy, bo jest ich kilka, zatwierdzają organizację ruchu na podstawie złożonego projektu. I tak, ruchem na drogach krajowych zarządza generalny dyrektor dróg krajowych i autostrad (GDDKiA); na drogach wojewódzkich zajmuje się tym marszałek województwa, a na drogach powiatowych i gminnych - starosta. Natomiast organem zarządzającym ruchem na drogach publicznych położonych w miastach na prawach powiatu - z wyjątkiem autostrad i dróg ekspresowych - jest prezydent miasta. To tam należy kierować wszelkie zauważone uchybienia i niekonsekwencje w oznakowaniu drogowym. A jest ich wiele. W przykładzie z powyższej fotografii: znak P-23 - „rower” stosuje się w celu oznaczenia drogi lub wydzielonego pasa jezdni przeznaczonego tylko dla rowerów. Co więc robi tu tramwaj?
Przekreślona litera „L” - fotografia poniżej - nie jest znakiem ujętym w ministerialnym rozporządzeniu o znakach i sygnałach drogowych. Można go więc ignorować, nawet na terenie prywatnym.

(fot. Andrzej Mitura)
Źródło: (fot. Andrzej Mitura)

Las tablic

d32wlzk

Dawno minęły czasy, kiedy znaków drogowych trzeba było szukać ze świecą w ręku. Na początku lat dwudziestych ubiegłego wieku, kiedy motoryzacja zaczynała u nas dopiero raczkować, ówcześni amatorzy czterech kółek nie mieli trudności z ich rozpoznaniem i zapamiętaniem. Funkcjonowało bowiem zaledwie kilkanaście znaków, które spełniały funkcje informacyjno-zabraniające. Ostrzegały one o przeszkodach na drogach, np. przejazdach kolejowych, ostrych zakrętach, postojach, nierównościach, zbliżaniu się do obiektów, przy których należało zachować szczególną ostrożność oraz regulowały podstawowe zasady w ruchu drogowym. Określały więc pierwszeństwo przejazdu, kierunek jazdy, dopuszczalną prędkość, zabraniały też postoju, wjazdu lub przejazdu wszystkim albo tylko określonym pojazdom, zatrzymywania się itp.

Dziś znaków i sygnałów drogowych mamy aż nadto. Do wyboru, do koloru. Trudno nawet podać dokładną ich liczbę, bo śledzenie na bieżąco wszystkich zmian ustawodawcy wymaga od przeciętnego kierowcy wiele czasu i samozaparcia. Z komentarza do ustawy Prawo o ruchu drogowym Wojciecha Kotowskiego wynotowałem ich aż 329. W tym m.in. 42 znaki ostrzegawcze, 46 znaków zakazu, 21 nakazu, 63 informacyjne, 36 kierunku i miejscowości, a do tego 24 znaki uzupełniające i 46 tabliczek precyzujących znaczenie poszczególnych znaków. Na ulicach pojawiają się również znaki tworzone na własną rękę. Przekreślona litera „L” nie jest znakiem ujętym w ministerialnym rozporządzeniu o znakach i sygnałach drogowych. Taki znak można więc ignorować, nawet na terenie prywatnym.

(fot. moto.wp.pl)
Źródło: (fot. moto.wp.pl)

Do tych już wymienionych, oficjalnych znaków trzeba dodać oznaczenia poziome (28 szt.), sygnały świetlne (12 szt.) oraz dodatkowe znaki ustawiane przed przejazdami kolejowymi (9 szt.). Te adresowane do kierujących tramwajami (9 szt.) oraz pojazdami wojskowymi (7 szt.) możemy sobie darować. Nie dotyczą one przeciętnego Kowalskiego, dysponującego na ogół prawem jazdy kat. A lub B.

d32wlzk

Tak duża liczba znaków drogowych sprawia, że są one wszechobecne. Najlepiej widać to w miastach, a zwłaszcza w dużych aglomeracjach, gdzie kolorowymi tablicami drogowymi oblepione są nawet uliczne latarnie. I to nie pojedynczymi, ale niejednokrotnie całym zestawem nakazów i zakazów, nierzadko jeszcze z dodatkami w postaci tablic informujących drobnym drukiem, kogo dotyczą i czego zabraniają. Konia jednak z rzędem temu, kto w ruchu miejskim zdąży odczytać te treści. Proponuję samemu przetestować tę sytuację. Miejsce – wyjazd z tunelu trasy W Z w Warszawie, w kierunku Pragi. Mnie się to udało dopiero za którymś razem, gdy na przejściu dla pieszych znalazła się jakaś wycieczka i na minutę skutecznie zablokowała ruch. A jak to zrobić wieczorem albo podczas deszczu?

Najważniejszy zdrowy rozsądek

W gęstwinie znaków drogowych brak też niejednokrotnie logiki. Zdarzają się znaki wykluczające się nawzajem, które zamiast poczucia ładu wprowadzają poczucie niepewności. W rezultacie nie pomagają, tylko przeszkadzają, bo kierowca nie jest w stanie odebrać i „przetrawić” wszystkich informacji z pobocza. Z reguły więc je pomija i jeździ na pamięć, skupiając raczej wzrok na pobliskich billboardach z roznegliżowanymi modelkami.

(fot. moto.wp.pl)
Źródło: (fot. moto.wp.pl)

– Niestety, na naszych ulicach nie ma spójnej myśli, która mogłaby uporządkować przestrzeń przy drogach – twierdzi Tadeusz Bratos ze Stowarzyszenia Psychologów Transportu. – Teraz mamy istne eldorado: znaki między reklamami, reklamy między znakami. A często wystarczy zignorowanie jednego znaku, żeby doszło do tragedii. Powinien być zintegrowany system, który nie pozwalałby na postawienie w konkretnym miejscu reklamy lub nośnika informacji, który rozprasza jazdę.

d32wlzk

Podobnie uważali włodarze Trójmiasta, podejmując decyzję o zweryfikowaniu istniejącego w ich aglomeracji oznakowania drogowego. W rezultacie – jak napisała wrześniowa „Polityka” – w ciągu trzech lat z gdańskich poboczy usunięto około 4,5 tys. tablic ze znakami, głównie zakazu. Liczba wypadków i kolizji wcale nie wzrosła. Jaki stąd wniosek? Ano taki, że znaki te najwidoczniej były zupełnie zbędne, niepotrzebnie tylko zajmowały przestrzeń publiczną, szpecąc podmiejski krajobraz i psując estetykę trójmiejskich ulic. Zmotoryzowani bowiem i tak je ignorowali, kierując się zdrowym rozsądkiem.

Jerzy Paciorkowski
www.gazeta.policja.pl

Drogowych absurdów nie brakuje. Policja zachęca więc kierowców do ich dokumentowania. Zdjęcia takich znaków wraz z podaniem miejsca ich występowania można przesyłać na adres: gazeta.listy@policja.gov.pl. Policjanci obiecują, że zajmą się każdym z takich przypadków.

tb/

d32wlzk
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d32wlzk
Więcej tematów