29. Rajd Dakar: Polacy już myślą o starcie w przyszłym roku
Motocyklista Orlen Teamu, kapitan zespołu Jacek Czachor, który w tegorocznym Rajdzie Dakar wywalczył w klasyfikacji generalnej motocyklistów 10. miejsce, już myśli o starcie w przyszłorocznej edycji imprezy.
Czachor, który w tym roku po raz ósmy w karierze startował w Rajdzie Dakar, po raz drugi uplasował się na 10. miejscu, poprzednio osiągnął taki wynik w 2004 roku. Kilka miesięcy później zdobył tytuł wicemistrza świata w rajdach terenowych.
"Przed startem do rajdu marzyłem o tym, aby +wbić+ się na mecie do czołowej dziesiątki, gdyż walka o zwycięstwo jest dla mnie i dla Marka Dąbrowskiego, którzy nie jesteśmy kierowcami fabrycznymi, jeszcze mało realna - powiedział PAP Jacek Czachor. - Zawodnicy teamów fabrycznych nadal dysponują nowocześniejszym sprzętem, mają lepsze zaplecze serwisowe. Marzenie zrealizowałem, choć dzisiaj wiem, że gdybym nie popełnił błędów w nawigacji na 13. etapie, to miałem szansę walczyć o jeszcze lepsze miejsce".
Na następnym, 14. etapie, Czachor zanotował najlepszy w historii wynik polskiego zawodnika na odcinku specjalnym. Zajął drugie miejsce, dzięki czemu awansował w klasyfikacji generalnej na 10. pozycję.
"To było dla mnie bardzo ważne. Udowodniłem sobie, że potrafię szybko jeździć i gdy nie popełniam błędów, jestem w stanie walczyć z najlepszymi zawodnikami na świecie - dodał Czachor. - Po powrocie do kraju przez tydzień odpoczywałem, musiałem odespać noce zarwane na pustyni. Ale teraz już koniec z wypoczynkiem, rozpoczynam przygotowania do sezonu. Chcę w tym roku wystartować w minimum czterech eliminacjach mistrzostw świata w rajdach terenowych. Pod koniec marca w Tunezji, później na Sardynii, w Brazylii i w Argentynie. Będę jeździł motocyklem z silnikiem 450 ccm. Jeżeli po czterech eliminacjach będę miał szansę na dobrą lokatę w klasyfikacji końcowej mistrzostw, być może pojadę jeszcze w październiku w Rajdzie Dubaju. Wszystkie te starty będą etapami przygotowań do Dakaru w 2008 roku".
Marek Dąbrowski zajął w tegorocznym rajdzie 24. miejsce. W rajdzie wystartował po prawie rocznej przerwie w treningach spowodowanej ciężką kontuzją, jakiej doznał w październiku 2005 roku podczas Rajdu Dubaju.
"W tym roku na bardzo dobre miejsce nie liczyłem, gdyż zdawałem sobie sprawę z tego, że nie jestem jeszcze w optymalnej dyspozycji fizycznej - powiedział PAP Marek Dąbrowski. - Po raz pierwszy po rocznej przerwie wsiadłem na motocykl, niespełna trzy miesiące przed startem do Dakaru. Jechałem tak, aby dojechać do mety. Udało się, choć problemów nie brakowało. Największe kłopoty miałem podczas siódmego, najdłuższego w rajdzie etapu, gdy na początku odcinka specjalnego zablokowały się w moim motocyklu amortyzatory, których nie byli w stanie naprawić nawet mechanicy z zespołu KTM. Przejechałem prawie 500 km bez sprawnego przedniego zawieszenia. To tak, jakbym jechał po głębokich wybojach na rowerze z prędkością... 150 km/h. Na mecie nie czułem rąk, zastanawiałem się, czy nie zakończyć jazdy. Na szczęście po tym pechowym etapie mieliśmy w Atarze w Mauretanii dzień odpoczynku".
Marek Dąbrowski, podobnie jak Czachor, chce w tym roku startować w mistrzostwach świata w rajdach terenowych, a za rok w kolejnej edycji Rajdu Dakar.
"Start w pierwszej eliminacji mistrzostw świata - Rajdzie Tunezji potraktuję jeszcze treningowo, będę jechał motocyklem o pojemności 660 ccm - stwierdził Dąbrowski. - Uważam, że mamy z Jackiem szansę walki o czołowe lokaty w mistrzostwach świata, takiej szansy nie wolno zmarnować. Ale oczywiście najważniejszy będzie Dakar 2008".
Krzysztof Hołowczyc z pilotem Jeanem-Marcem Fortinem mieli spore szanse uplasowania się w klasyfikacji generalnej w czołowej dziesiątce. Hołowczyc na dwóch odcinkach specjalnych plasował się na 7. miejscu wygrywając z zawodnikami fabrycznych teamów Volkswagena, Mitsubishi i BMW.
W realizacji planów przeszkodziły awarie samochodu Nissan Navara i groźny wypadek na 13. odcinku specjalnym do Tambakundy, po którym Hołowczyc został śmigłowcem przetransportowany do szpitala w Dakarze.
"Zabrakło nam w tym roku trochę szczęścia, a o to, że nie dojechałem do mety, mogę mieć pretensje tylko do siebie - uważa Krzysztof Hołowczyc. - Samochód nie zawiódł, awarie, które nam się przydarzyły, nie były do przewidzenia. Na ósmym odcinku specjalnym urwałem tylne zawieszenie na kamiennych płytach, które nie były stabilne. Tego nikt nie mógł przewidzieć. Podobnie było z wypadkiem na 13. OS-ie, w opisie trasy nie było informacji o potężnych wyrwach w drodze, w które wpadliśmy".
"Ja miałem pecha, rozbiłem tam kompletnie auto. Inni kierowcy mieli więcej szczęścia, choć też samochody uszkodzili, to jednak jazdę mogli kontynuować. Podziwiam kolegów z zespołu - Jacka i Marka. Ja mam w kabinie pilota, który mi dyktuje trasę, muszę tylko skupić się na prowadzeniu samochodu. A oni jadą po wybojach z prędkością 150 km/h i jeszcze obserwują zapisy w road-booku. Obaj to najwyższej klasy fachowcy od ścigania się po pustyni. Pomimo mojego tegorocznego wypadku wierzę, że przed zespołem Orlen Teamu jest przyszłość i za rok znowu będziemy mogli wystartować do 30. Rajdu Dakar".