220 na godzinę
Nie. Ten wehikuł nie jeździ tak szybko. On w tym tempie zużywa...piwo!
Świeże powietrze zaostrza apetyt. Na zawodach sportowych, targach, firmowych imprezach zawsze przychodzi moment, kiedy żołądki obecnych nie chcą być już karmione ciekawością i emocjami. Buntowniczym burczeniem i uporczywym ssaniem domagają się konkretów: chleba i soli, a przede wszystkim kiełbas, karkówki, podpieczonych udek, frytek, odrobiny keczupu i krztyny musztardy. Do tego czegoś chłodnego, co ugasi rozbudzone słońcem i gorącą atmosferą pragnienie.
Uciszaniem gróźb gastrycznych zamieszek zajmują się firmy cateringowe. Ich arsenał to grille, szwedzkie stoły, parasole, namioty, ławy i stoły. Czasem, o zgrozo, mikrofalówki! Lecz zaprawiona w potyczkach z hordami pustych brzuchów firma Hinze z Saksonii pokusiła się o stworzenie sprzętu restauracyjnego o wyjątkowej sile rażenia.
Pięć lat i dwa i pół tysiąca godzin wytężonej pracy zajęło jego zbudowanie. Lecz efekt jest imponujący. Poraża wyglądem i swoimi możliwościami. Chłodne miejsce na przekąski i napoje w butelkach to tylko początek. Do tego pięć dystrybutorów napojów gazowanych i cztery kraniki do piwa, które podają złocisty napój w tempie 220 litrów na godzinę. Gdy barman raźno się uwija cztery 50-litrowe beczki, jakie są na podorędziu, trzeba często zmieniać.
Bar mieści się na naczepie tak miniaturowej, jak ciągnik siodłowy, który ją holuje. Część wyposażenia, na przykład kontuar, jest rozkładana. Na zapleczu, czyli w prawej i tylnej ścianie są instalacje niezbędne do pracy, między innymi zbiorniki z dwutlenkiem węgla i gniazda elektryczne. Podczas jazdy wszystko ukryte jest za żaluzjowymi zasłonami, takimi jak stosowane na przykład w samochodach strażackich. Na postoju wędrują one do góry odsłaniając apetyczne wnętrze.
Chwila bacznej obserwacji i w maleńkim ciągniku siodłowym rozpoznajemy słynne Mini. Właściwie jedyną oznaką „kto zacz” są drzwi o charakterystycznym wykroju i skośnie zakończony fragment błotnika, przed którym normalnie znajduje się spłaszczony, sympatyczny pyszczek automobilowego pupila Anglików. Tym razem zamiast niego mamy przed sobą dumną, kanciastą maskę amerykańskiej ciężarówki, która szerokim zderzakiem i lśniącą „kangurzycą” z nierdzewnej stali przegania spod kół opieszałe jeże. Za miejscem kierowcy i pasażera jest „kabina sypialna”, w praktyce zastępująca bagażnik, na miejscu którego jest siodło dla naczepy.
W środku króluje czarna skóra, a plecy jadących są mocno trzymane w objęciach sportowych foteli Recaro. Pamiętano nawet o tak wybornych dodatkach jak wystrzeliwujące w chmury rury wydechowe, polerowane zbiorniki paliwa, olbrzymie lusterka, trąbki na dachu i światła obrysowe. Oczywiście część z tych gadżetów to
tylko ozdoby. Całość toczy się na sześciu, 13-calowych kołach z ogumieniem niskoprofilowym i felgami ze stopów lekkich.
W nagłej potrzebie Mini-restauracja może rozwinąć prędkość 102 km/h – prawdziwy „fastfood”! Napędza ją standardowy silnik Rover o pojemności 1273 cm3 i mocy 46 KM. Ruchomy bar mierzy wraz ze swoim holownikiem 7 metrów długości, a jego ciężar wynosi niespełna dwie tony. Lecz kto by mu liczył kilogramy, skoro znacznie przyjemniej wesprzeć się o bufet i zagapiwszy w słoneczne refleksy na chłodnicy sycić oczy i... żołądek!
Autor: Michał Kij