Policjanci pilnują prawa, czy je naginają?
Piotr Rudyszyn zauważył, że prowadzący samochód policjanci łamią przepisy ruchu drogowego, m.in. przejeżdżają obok szkoły z prędkością ponad 90 km/h. Po wielu miesiącach dostał wezwanie do sądu, jednak nie w charakterze świadka a oskarżonego.
- Chciałem się zatrzymać i powiedzieć im jak normalnym obywatelom: "Słuchajcie, tu jest szkoła, nie powinniście tyle jechać". Jeśli człowiek przekracza prędkość, ma gdzieś z tyłu głowy, że poniesie konsekwencje. Z policjantami jest tak, że oni tych konsekwencji nie poniosą. Czują się bezkarni - opisuje całe zdarzenie pan Piotr. Kiedy samochód nieco zwolnił, mężczyzna wyminął go i zatrzymał pojazd.
Policjanci również się zatrzymali. - Wyszedłem z wozu i zapytałem policjanta, dlaczego jechał tak szybko i powiedziałem, że mam to zarejestrowane na kamerze. I że mam zarejestrowaną prędkość. Chciałem mu to nawet pokazać. W tym momencie pan zamknął okno, powiedział, że nie może ze mną rozmawiać i pojechał dalej - relacjonuje pan Piotr, który bezpośrednio po tej sytuacji pojechał na komisariat w najbliższym miasteczku i złożył doniesienie na funkcjonariuszy, którzy łamią prawo i stwarzają zagrożenie dla bezpieczeństwa. Przekazał też dane z zamontowanych w swoim aucie urządzeń. - Kiedy przyjechałem na komendę, wszyscy już czekali na "tego, który zajeżdżał drogę policjantom". Już wtedy miałem złe przeczucia, jak to się może skończyć - mówi mężczyzna.
Po kilku miesiącach od wydarzenia na drodze Piotr Rudyszyn otrzymał wezwanie na policję celem złożenia zeznań. Ku jego zdumieniu, nie był już jednak w tej sprawie świadkiem, lecz obwinionym! I to o cały szereg niebezpiecznych drogowych wykroczeń. Miał m.in. rozmawiać przez telefon, trzymając go przy uchu. - A w moim samochodzie jest zestaw głośnomówiący! - odpowiada mężczyzna. Drugi zarzut to przejechanie przez linię ciągłą. - Tyle, że na tym całym odcinku nie ma ani jednej linii ciągłej! Trzeci zarzut jest taki, że miałem wyprzedzać samochód policyjny i hamować. To bez sensu. Nikt normalny nie będzie zajeżdżał drogi, po czym nie pojedzie na policję i nie doniesie na siebie! - irytuje się pan Piotr. Co ciekawe, nikt nie zainteresował się faktem, że chcąc rejestrować poczynania samochodu prowadzonego przez policjantów, jechał z niedozwoloną prędkością! - Mógłbym zapłacić za to mandat. Ale chciałbym, żeby zapłacili też policjanci - podkreśla pan Piotr.
Od policjantów słyszymy, że wątek prędkości nie był brany pod uwagę, ponieważ "urządzenie, za pomocą którego zostało zarejestrowane rzekome wykroczenie, nie posiadało legalizacji ani cech identyfikacyjnych, jakie powinno posiadać zgodnie z Ustawą o policji i Prawem o ruchu drogowym, jeśli miałoby to być urządzenie do pomiaru prędkości". - To urządzenie nie stanowi wartości dowodowej w sądzie - twierdzi Adam Kolasa z Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi.
Innego zdania jest Piotr Korobczuk, biegły sądowy z zakresu motoryzacji. - Między słupkami jest 100 metrów, pojazd policyjny pokonał ten dystans w 6 sekund. Mamy czas, drogę, jesteśmy w stanie ustalić prędkość - mówi, oglądając nagrania. Warto przypomnieć, że właśnie na podstawie takiej analizy nie raz określa się prędkość w razie wątpliwości i skierowaniu sprawy do sądu. Tak było np. w przypadku Krzysztofa Hołowczyca, który nie zgodził się z wynikiem zaprezentowanym przez policyjny wideorejestrator. Dokładna analiza nagrania pozwoliła biegłemu określenie faktycznej prędkości samochodu kierowanego przez popularnego kierowcę rajdowego i na tej podstawie sąd wydał wyrok.
Gdy chodziło o udowodnienie racji policjantów, była to skuteczna metoda, ale w momencie, gdy to funkcjonariusze popełnili wykroczenie, nagle nie da się określić prędkości samochodu. To właśnie przeciw takim podwójnym standardom protestuje pan Piotr. Mimo wielu nieprzyjemności twierdzi, że nie żałuje swojej interwencji. - Warto pokazać stróżom prawa, że są od pilnowania prawa, a nie jego naginania. Mimo wszystko - podsumowuje.
(źródło: x-news.pl)