Trwa ładowanie...

Zwykli kierowcy zwolnili. Czas na walkę z prawdziwymi piratami

Zwykli kierowcy zwolnili. Czas na walkę z prawdziwymi piratamiŹródło: WP
d3djn6z
d3djn6z

Po ponad miesiącu od wprowadzenia ostrzejszych kar za drogowe piractwo policja otrąbiła sukces. Jest lepiej – słyszymy. To fakt: ktokolwiek porusza się po drogach, zwłaszcza w większych miastach, czuje, że zmotoryzowana Polska zwolniła. Groźba utraty prawa jazdy na trzy miesiące, co dla wielu jednoznaczne jest z utratą pracy, zrobiła swoje. Skoro jest więc tak dobrze, to czemu jest tak źle?

Ponad 700 zatrzymanych praw jazdy za przekroczenie prędkości w samym maju. Kilkadziesiąt następnych, za wyjątkowo groźne zachowanie na drodze, na czele z wyprzedzaniem na pasach, kiedy znajduje się na nich pieszy. Policjanci nie mają wątpliwości, że to działa. Kierowcy sarkają, ale gdzieś tam po cichu, przyznajemy rację, że to ma sens. „Coś trzeba było z tym zrobić” - mówimy w prywatnych rozmowach. Właściwie w większości pogodziliśmy się z drakońskim prawem.

Jednocześnie pojawiają się głosy rozsądnego sprzeciwu. Albo przynajmniej zachęty do refleksji. Włodzimierz Zientarski, nestor polskiego dziennikarstwa motoryzacyjnego, dość zdecydowanie powiedział, że „władze robią zamach na naszą kasę, gdy tymczasem problem leży gdzie indziej, w edukacji”. Większej dyskusji na temat tych słów nie było.

I oto kolejnego dnia pojawia się informacja o zatrzymanym motocykliście. Jechał 160 km/h w obszarze zabudowanym, został zatrzymany, odpowie przed sądem. Na końcu komunikatu policyjnego czytamy, że prawo jazdy nie zostało mu odebrane, bo go nie miał. Mija kilka kolejnych dni i w sieci pojawia się filmik z wyczynu „naśladowcy Froga”, jak natychmiast ochrzcili kierowcę internauci, który ściga się z motocyklem po autostradzie. Obaj radykalnie przekraczają 200 km/h, nie mówiąc o manewrach, które są ich udziałem. Znów dwa-trzy dni i kolejny komunikat policyjny. Na warszawskiej obwodnicy nieoznakowany radiowóz namierzył Mitsubishi, które jechało 224 km/h przy dużym natężeniu ruchu (co widać na załączonym do informacji filmie)
. Pościg trwał kilka kilometrów, pirata dorwano dopiero na trasie S8. Okazało się, że jest nim 24-latek, bez prawka. Nie ma mu co odebrać.

No właśnie. W tym momencie dochodzimy do zderzenia statystyk i tradycyjnego policyjnego triumfalizmu z życiem, które boleśnie wszystko weryfikuje. Jasne, że kierowców, którzy zasuwają 90-100 km/h po mieście, ubyło. Tylko że wraz z nimi ubyło takich piratów, którzy za piratów się nie mają. Są nimi, ale zapytani o to, czy sami tak uważają, gwałtownie zaprzeczą. „Ja? Panie władzo, mnie się po prostu spieszyło”. „Spóźniony jestem, córkę z tenisa muszę odebrać. Panie władzo, ja tak nie jeżdżę na co dzień”. Policjanci przyznają, że takie właśnie tłumaczenia z ust ludzi, którym zatrzymują uprawnienia, słyszą najczęściej.

d3djn6z

Ale z drugiej strony: wcale nie ubyło piratów. Takich prawdziwych, którzy żyją z dnia na dzień. Mają swoje samochody i motocykle, nie mają prawa jazdy, bo albo nigdy go nie zrobili, albo dawno stracili. Piratów-straceńców, którym naprawdę jest wszystko jedno. W małych miejscowościach wszyscy znają ich z nazwiska, w większych pozostają anonimowi do momentu, w którym zostaną złapani. Wówczas orientują się, że wpakowali się w kłopoty, ale z drugiej strony, co to za kłopoty? Przecież większość za uszami ma znacznie poważniejsze przewinienia niż szaleństwa drogowe.

Jaki z tego wniosek? Dość prosty. Nadeszła pora na kolejny krok w walce z piractwem, która – bądźmy szczerzy – nigdy nie zostanie wygrana, ale nigdy nie może zostać zaniechana. Z dnia na dzień udaje się eliminować kolejnych kierowców, którzy za kółkiem nie myślą. Złapanym odbiera się uprawnienia, a resztę skutecznie spowalnia widmo surowej kary. Kolejny krok to właśnie wzięcie się za tych przestępców, którzy dumnie noszą sztandar swojego piractwa. W rozmowach na parkingach przy rozklekotanych beemkach i civikach chwalą się, jak jeżdżą i w towarzystwie znajomych nie wahają się mówić, że nie zamierzają nic zmieniać. Na nieśmiałe pytania, czy nie boją się utraty prawa jazdy, mogą tylko wybuchnąć śmiechem, przecież oni go nie mają!

(fot. PAP)
Źródło: (fot. PAP)

I tutaj wracam do słów Włodzimierza Zientarskiego. Moto-łobuzerkę można zwalczyć tylko edukacją, społecznym potępieniem i wykluczeniem. Nie karami, bo te są dobre na zwykłych kierowców, którzy się ich boją. A drogowych piratów przez duże „P” trzeba wyeliminować nie policyjnymi łapankami i statystykami, ale wizytami w szkołach, mocnymi kampaniami społecznymi prowadzonymi w sieci (bo w niej żyje dziś młodzież), wsparciem dla oddolnych inicjatyw uczniowskich, nauczycielskich, lokalnych.

d3djn6z

To brzmi troszkę jak science-fiction, ale działa! Tylko z edukacji, a nie widma kary, weźmie się dziewczyna, która powie swojemu krewkiemu chłopakowi-piratowi pod wiejskim spożywczakiem, że nie wsiada z nim do auta, bo pił piwo albo jeździ jak wariat. Tylko z edukacji, a nie widma kary, jakiś 20-latek zwróci uwagę kumplowi, że nie wsiada w 7 osób do samochodu i nie pozwala, by wozić go 200 km/h „dla beki”. Tylko z pracy u podstaw domorosły „wyścigowiec” przestanie imponować towarzystwu.

Policjanci, decydenci, media, rodzice, wszyscy musimy zrozumieć, że to wszystko działa trochę tak, jak temat z dopalaczami, złodziejstwem i pospolitą łobuzerką. Drogowe piractwo to jest to samo zjawisko, tylko że przy użyciu samochodu, zamiast łomu albo pięści. Jeśli uda się stworzyć klimat powszechnego braku akceptacji dla takiego zachowania, to sprawy zaczną iść w dobrym kierunku.

Na koniec, gdyby ktoś miał wątpliwości, że sprawa jest niewykonalna. Takie projekty, dotyczące podobnych zjawisk, były już przeprowadzane. I były skutecznie. Nowy Jork po akcji „Zero Tolerancji” stał się jednym z bezpieczniejszych miast w Stanach Zjednoczonych. Tak jak u nas z piratami. Najpierw zaostrzono kary, potem wzięto się za edukację młodzieży. Z kolei w Szwecji nie było w zeszłym roku ani jednego wypadku śmiertelnego z udziałem dziecka. I znów: najpierw radykalnie zaczęto karać piratów, a potem wzięto się za nauczanie dzieci w szkołach. Wreszcie angielskie stadiony. Ta sama metoda. Zaostrzono prawo i bandytów powsadzano do więzień albo dano im zakazy stadionowe. A potem wzięto się do specjalnych lekcji w szkołach o kibolstwie, spotkań z tymi, którzy zmarnowali sobie przez nie życie (bo trafili za kratki).

d3djn6z

W żadnym wypadku nie jest tak, że się nie da. Wręcz przeciwnie: pierwszy krok – zaostrzenie prawa – został postawiony. Czas na drugi.

Marcin Klimkowski

d3djn6z
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3djn6z
Więcej tematów